Może Bośnia nie jest końcem świata, ale z pewnością tym zdawała się moim bliskim, kiedy powiedziałam ,,Lecę sama”. Tak zaczęła się moja niezbyt długa, ale jednak wielka bałkańska przygoda. O tym jak dokładnie przetrwać samodzielną podróż i czy w ogóle jest dla Ciebie – o tym w kolejnym poście. Dzisiaj skupmy się na BOSKICH BAŁKANACH i jak sobie tam radzić jadąc na własną rękę, a nie ze zorganizowaną wycieczką.
Moją podróż zaczęłam od chorwackiego Splitu, gdzie doleciałam lotem z przesiadką. Split jest wspaniały. Po prostu WSPANIAŁY, dlatego jest perfekcyjnym startem podróży. Gdyby usunąć niektóre elementy magicznego wpływu człowieka (czytaj: na przykład obleśne stragany w okolicy dworca) to powiedziałabym, że to jedno z najpiękniejszych nadmorskich miast jakie w życiu widziałam. Nie dziwię się, że rzymski cesarz Dioklecjal palnął sobie akurat tam swój spektakularny pałac. Przykładowo takie kultowe Cannes (do którego Split jest porównywany) może się schować – jeżeli chodzi o położenie i architekturę nie ma w ogóle porównania. Małe uliczki starej cześci miasta, port czy wzgórze Marian Hill, z którego jest obłędny widok – rozwaliły mi głowę. Żeby wylądować na fajnej plaży trzeba trochę się pogimnastykować, bo musisz dotrzeć na wybrzeże po przeciwnej stronie wzgórza niż całe turystyczne centrum. Natomiast jeżeli oddalisz się od turystycznego młynu o około 20 minut pieszo – za port – znajdziesz sporo kamiennych zejść do wody, które są totalnie klimatyczne i DZIKIE. Niesamowite, że nagle na skałach zamonotwana jest drabinka z niej moża zejść prosto do GŁĘBOKIEGO, szalejącego morza. Mamo trzymałam się barierki – żeby nie było. Życie nocne Splitu też robi spore wrażenie. Jako samotna wyspa pozostałam raczej obserwatorem tej buzującej masy, ale na pierwszy rzut oka widać, że ludzie przyjeżdżają się tam BAWIĆ – ostro, do rana i ja to szanuję. Ważne – w Splicie musisz mieć ze sobą Kuny, bo euro jakoś niechętnie jest przyjmowane.
Chociaż zwiedziłam już kawał świata to był to dziwo mój pierwszy raz w Chorwacji. Chyba nie spodziewałam się, że jest aż taka piękna – jadąc wzdłóż wybrzeży nawet długimi godzinami robi to piorunujące wrażenie i nigdy się nie nudzi. Wrócę nie raz, bo byłam tylko chwilę, a chcę WIĘCEJ.
Następnym, a właściwie docelowym punktem programu była Bośnia i Harcegowina. Mój transport do Bośni miał trwać 3,5 godziny, a trwał…. 10,5. Tutaj wielka przestroga – jeżeli w tych rejonach chcecie poruszać się autobusami, nigdy nie ustawiajcie ich ,,na styk” na zasadzie ,,dojadę z miasta do miasta i mam jeszcze 2 godziny do lotu O NIE NIE. Tam to nie działa. 10,5 godziny wynikało z tego, że najpierw czekałam 4,5 na spóźniony autobus, a potem jechałam 6 zamiast 3,5, bo pan postanowił zmienić trasę. Każdy mój kolejny transport autobusowy wyglądał tak samo pojebanie :D Może nie aż tak, ale KAŻDY autobus przyjechał z dużym opóźnieniem lub też trasa trwała o 40% dłużej niż było planowane. UWAŻAJCIE.
Bośnia jest cudowna. Mogłabym o tym napisać cały, osobny post albo i dwa. Otóż nie jest to kraina miodem i mlekiem płynąca – jeżeli myślisz, że wybierając Bośnie polecisz do wakacyjnego raju to się mylisz – no chyba, że palniesz się w hotelu i nie ruszysz wgłąb lądu. To jest kraj słodko-gorzki. Słodki, bo jest to przepiękna górzysta kraina przeplatana lazurowymi rzekami, wodospadami i inną wodą. Gorzki, bo w powietrzu wciąż czuć opary wielkiego wojennego żalu. Jakiegoś zawieszenia – czuć to w ludziach, w powietrzu, w zniszczonych, opuszczonych budynkach. Przykładowo cudownie położony Mostar to dla mnie jedno wielkie zawieszenie, jakby czas stanął trochę w miejscu. Smutnym miejscu.
Można jednak znaleźć miejsca pełne fantastycznej energii, które gdzieś uchowały tę nadzieję na lepsze jutro. Medziugorie – taka kultowa miejscowość, w której jeszcze niedawno pasły się tylko owce, a teraz ludzie z każdego zakątka ziemi jadą tam po cud. Czy ten cud otrzymają, to zależy od objawiającej się tam Gospy – o ile ktoś wierzy, że się objawia, bo przypadkowym spacerowiczom może się nie udać ;) Niezależnie od tego czy ktoś jest wierzący czy też nie. Czy czeka na cud czy też nie. Medziugorie jest miejscem, w którym buzuje olbrzymia, wspólna energia wiary ludzi z każdego, dosłownie KAŻDEGO zakątka świata i jest to socjologiczny fenomen, który warto zobaczyć. Ja byłam tam akurat w czasie corocznego Festiwalu Młodych, który koniecznie chciałam sprawdzić – chyba wszystkie flagi świata pojawiły się w powietrzu. Energia takiej ilość ludzi, niezależnie od nastawienia do wiary jest cudem samym w sobie – warto zobaczyć to na własne oczy.
W Medziugorie zatrzymałam się w przytulnym i bardzo rodzinnym pensjonacie, który był dla mnie całą esencją ducha tej miejscowości. Pension Jarkic prowadzi niezwykle pomocna, o dziwo nie bośniacka, a włoska rodzina. Włosi jak to Włosi – dzięki nim czujesz się tam bardziej jak w domu niż w hotelu. Pomogą Ci ze wszystkim, wyprasują ubranie, podadzą śniadanie kiedy chcesz, a nie kiedy wskazują to widełki czasowe, zorganizują transport w piękne miejsca pod miastem. W tym właśnie hotelu spotkasz nie turystów, a ludzi, którzy są całym duchem tej miejscowości – ludzi, którzy nie przyjeżdżają popatrzeć, ale przybywają po coś… Trafiają tam z nadziejami, marzeniami czy po uzdrowienia – cały przekrój społeczny, od dziadków po młodych ludzi, którzy rozmawiają ze sobą nawet jak nie znają żadnego wspólnego języka – to było dobre :D Dorzućmy do tego widok ze spekakularnego tarasu na przepiękne Bośniackie góry i mamy komplet takiego prawdziwego Medziugorskiego klimatu.
Będąc w Bośni cały czas rzuca się w oczy jedno – przepiękna przyroda. Tej widziałam bardzo dużo i jadąc autobusem cały czas japę miałam przyklejoną do szyby. Trafiłam też pod piękne wodospady Kravica, które gdyby nie to, że już dotkniętę (podobnie jak Split) ,,różdżką” człowieka, to byłyby niezaprzeczalnym cudem. Trzeba znaleźć dobry moment w roku i w dobie, żeby nie było tam tłumów. Ale takich miejsc w Bośni jest wiele – wystarczy zapytać lokalesów, a rozpiszą Ci wycieczkę jakiej nie znajdziesz w żadnym przewodniku i jeszcze Cię tam zawiozą. Boskie Jezioro Boracko, piorunujący Blagaj – to wszystko trzeba w tym życiu zobaczyć, ja wrócę z pewnością!!!!
Do brzegu, bo nikt w ten upał nie będzie godzinami przed kompem sterczał. Chorwacja, od której zaczęłam i na której skończyłam jest niewątpliwym rajem na ziemi jeżeli chcesz wypocząć. Bośnia natomiast jest strzałem w 10 jako kierunek takiej prawdziwej, a nie ,,leżakującej” podróży – dla wszystkich tych, którzy chcą odkrywać i zwiedzać miejsca z prawdziwą, chociaż czasem gorzką duszą. Ma w sobie dużo energii, bardzo różnej, bardzo wciągającej. Ja z mojej Bośniaciej przygody przywiozłam wiele, pewnie też dlatego, że była to podróż w pojedynkę, która zawsze ale to zawsze daje człowiekowi niesamowite przeżycia.
W wtorek post o PODRÓŻACH W POJEDYNKĘ jak się przygotować, jak przetrwać, co zrobić, żeby było wspaniale ale i bezpiecznie, a przede wszystkim PO CO? Czy ta podróż w ogóle jest dla Ciebie…? Pokuszę się o stwierdzenie, że jesteś do tego stworzony/a… ;)
6 comments
Kocham Chorwację! I jak zawsze masz rację, trzeba jechać samemu, bez biur podróży, najlepiej w ciemno. Tylko, że lepiej samochodem. Można zatrzymać się tam, gdzie zauroczy i jakiś pokój się zawsze znajdzie. No i ludzie w Chorwacji tacy swojscy, przyjacielscy. Jeśli po kilku latach trafisz do tego samego pensjonatu, to przyjmują cię jak rodzinę:-)! Również polecam!
Trutniowa… wspaniale, nastepnym razem autko i fruuuu !
Bośnia jest cudowna :) spędziłam tam tegoroczną majówkę i wróciłam zachwycona. Warto także odwiedzić pięknie położone i bardzo klimatyczne Sarajewo. Polecam!
Sylwia… wrócę z pewnością!!! Sarajewa jest bardzo ciekawa !!
Hej Basiu, kto ci robi zdjęcia, jeśli podróżujesz samotnie? Prosisz przechodniów?
A na ten temat jest post o podróżach w pojedynkę o tutaj –> http://barbra-belt.pl/podroz-pojedynke-dla/ :) Otóż mam 15-centymetrowy statyw do telefonu. Czasami pytam przechodniów, ale wolę być samowystarczalna :P