Pomiędzy moimi utopijnymi wpisami związanymi z byciem w raju lub robieniem czegoś rozkosznego pojawiło się stado zapytań CO Z UCZELNIĄ. Faktycznie w tym temacie jeszcze się nie rozpisałam, dlatego postanowiłam nadrobić tę skromną zaległość. W sumie nie wiem czy taką skromną bo przecież przyjechałam tu właśnie studiować, więc pewnie powinna być to pierwsza relacja :P Zaznaczam, że przedstawiam mój punkt widzenia i stan rzeczy na uczelni, w której JA studiuję – w każdym kraju, a nawet w każdym innym uniwersytecie, czy z innymi ludźmi może być zupełnie inaczej.
*
*
Jeżeli miałabym porównać gdzie studiuje się lepiej/gorzej/łatwiej/trudniej to sprawa jest skomplikowana bo ciężko jest porównywać do siebie studiowanie samo w sobie. Zawsze towarzyszą temu jednak warunki/okoliczności/otoczenie. Czy studiuje mi się tutaj łatwiej niż na terrorystycznym Uniwersytecie Warszawskim ?? OCZYWIŚCIE. Ale nie dlatego, że zajęcia są mniej trudne, program łatwiejszy, czy jest mniej kursów – zupełnie nie. Przede wszystkim tutaj wykładowcy charakteryzują się brakiem kompleksów i nie wyżywają się na studentach, czego niestety o dużej części polskich wykładowców nie można powiedzieć. Dodatkowo zajęcia są zdecydowanie lepiej zorganizowane bo kursy odbywają się w niewielkich grupach, w blokach, które trwają 3 godziny (a nie półtorej) i bez przerwy bazują na PRAKTYCZNYCH przykładach, realnych projektach, prezentacjach i ciągłej komunikacji. Z tego typu intensywnych, warsztatowych zajęć, w których wciąż bierze się aktywny udział wynosi się duuuużo więcej niż z wykładów, które często są jednostronną pieśnią samozachwytu wykładowcy – bezpodstawną. Dodatkowo wciąż i bez końca poruszany jest międzynarodowy punkt widzenia na wszystkie kwestie, co otwiera oczy na wiele tematów, które w polskim programie zajęć nie występują.
Niestety z obecnościami na zajęciach jest dużo ciężej niż w Polsce… nie ma prawa do ani jednej bezpodstawnej nieobecności – nie ma usprawiedliwienia od lekarza = nie ma dopuszczenia do egzaminu. Taka specyfika francuskiej nadgorliwości :P
Istnieje jeden istotny aspekt, dla którego studiowanie na tego typu krótkim wyjeździe zasadniczo różni się od edukacji na własnej ziemi… Otóż Erasmusowe życie to sielanka, w której JEDYNYM obowiązkiem jest uczelnia. Będąc w swoim kraju ma się tysiąc pięćset obowiązków, a oprócz szkoły jest także praca, oraz życie towarzyskie. Na mojej uczelni nikt z zagranicznych studentów nie pracuje bo skoro nie można opuszczać zajęć podejmowanie pracy nie ma sensu kosztem zawalenia semestru (poza tym jest stypendium :)) Natomiast życie towarzyskie bazuje w 90% na osobach TAKŻE z uczelni, więc wszystko kręci się wokół jednego – bycia studentem. Siłą rzeczy, kiedy nie ma się na głowie ZUPEŁNIE NIC innego – czy studiowanie może być trudne ?? Nie sądzę, ale musiałabym zapytać tych polskich studentów, którzy nie tknęli pracy przez cały okres studiowania, a potem dziwią się, że nie ma dla nich miejsc na kierowniczych stanowiskach :D
Natomiast spory problem mają osoby, które nie mówią biegle po angielsku… sprawa w takiej sytuacji zaczyna robić się przykra, a studiowanie mocno niewykonalne (przypominam, że większość przedmiotów jest po angielsku, zajęcia po francusku raczej występują w charakterze wolnego słuchacza). Wyobraźcie sobie np. 20 minutową prezentację np. z ekonomii międzynarodowej w specjalistycznym angielskim – nie dość, ze trzeba stanąć przed chmarą ludzi, mówić o rzeczach mocno niełatwych, to jeszcze należy zrealizować to w obcym języku, którym posługuje się słabo… Niestety czasem taki obrazek ma miejsce bo tego typu prezentacyjna przyjemność dotyka każdego przynajmniej kilka razy. Wiadomo – można założyć ,,nauczę się na miejscu”, ale wydaje mi się, że najpierw trzeba wziąć pod uwagę, że studiuje się z ludźmi z całego świata, dla których angielski to norma, a słaby angielski to absolutnie niezrozumiałe zjawisko i dziwactwo – w związku z tym ta niewiedza szybko odbija się nie tylko na wynikach na uczelni ale także na życiu towarzyskim… Przykre ale prawdziwe i niestety widzę takie przykłady obok siebie i mam wrażenie, że te osoby chciałyby jak najszybciej teleportować się do swojego kraju…. Reasumując – dla osób ze słabym angielskim – zajęcia do zdania, ale po licznych stresach i publicznych upokorzeniach – nie polecam :P Ale dla tych, którzy już mówią nieźle jest to gwarancja, że wrócą z takiego wyjazdu z przynajmniej jednym językiem na poziomie absolutnie biegłym.
*
*
Polecam taki edukacyjny wyjazd wszystkim, którzy mają ochotę swoją wiedzę z zakresu studiów poszerzyć o międzynarodowy punkt widzenia i praktyczne wykorzystanie. Także dla tych, którzy chcą zrobić z angielskiego język, w którym potrafią bez najmniejszego wysiłku żyć/pracować, a nawet śnić :P
Zmieniło się dużo, a właściwie prawie wszystko w moim studenckim życiu. Ale pewne rzeczy są NIEZMIENNE. Wiecznie towarzyszący mi komputerek i telefon do kontaktu ze światem. We francuskiej rzeczywistości takim sprzętem jest kultowa Nokia 3310, która jest domem dla lokalnego numeru. Model robi furorę :D
19 comments
Ciebie jeszcze “upokorzenie” nie spotkało? ;)
partyallthetime… wciąż z nadzieją czekam :D
A tak poważnie to już nie raz miałam sytuację zamilknięcia na chwilę czy pomylenia wyrazów tworząc bzdurne zdanie – w końcu to nie mój ojczysty język. Ale niestety są przypadki kompletnej 20 minutowej katastrofy, kiedy ktoś mówi, a najzwyczajniej w świecie NIKT go nie rozumie (przykład jednej Tajlandki – nawet wykładowca nie wiedział jak zareagować lub skomentować…) lub nieco lepiej ale też kiepsko, kiedy ktoś z trudem posługuje się wyrazami na poziomie good, like, yes… nie da się z tego zbudować wypowiedzi, która nie będzie kompromitująca… Tym bardziej jak jest się porównywanym z prawie genialnymi Tajwańczykami, którzy mówią jak maszyny i posługują się wyrazami jakby połknęli słownik :D
woow ;}a ja sie zastanawiam jak takie wyzej opisane osoby dostaly sie na studia bez znajomosci jezyka angielskiego?juz o francuzkim nie wspomne?czegos tutaj nie rozumiem???w stanach np jest tak ze: czy mowi czy nie mowi kaleczac przy tym niemilosiernie czy to arabka czy wlasnie tajlantka,chinka itd studiuje i niby wszystko jest ok…chodza na studia mowia reka,noga i jakos zaliczaja;PP
No, wlasnie, ja rowniez zastanawiam sie, jak to mozliwe, ze osoby o kiepskiej znajomosci angielskiego zostaly w ogole dopuszczone do studiowania. Pamietam, kiedy ja zaczynalam swoje studia, znalam angielski dosc dobrze, ale musialam wkladac mnostwo pracy w to, aby wciaz byc coraz lepsza. Mysle, ze gdybym byla w angielskim kiepska, nie przetrwalabym nawet jednego semestru.
czyli co?wychodzi na to ze za pieniadz mozna studiowac nawet bez jako takiej znajomosci jezyka?moj maz studiuje w USA na kierunku jako technolog medyczny na pewnej slynnej panstwowej uczelni i akurat dzisiaj poruszylam z nim te temat-sam przyznal ze ma w grupie takie osoby-nauczyciele ich wogole nie rozumieja ale ci z uporem maniaka dalej studiuja…ma tez kolege(Polaka) heh ktory przy srednio-slabej znajomosci jezyka angielskiego robi juz 3 kierunek na drugiej uczelni a zaczal od collegu(wooow)…nie wiem jakim cudem..
aaaa przypomnialo mi sie cos waznego-tutaj w USA sa testy wielokrotnego wyboru(duzo latwiejsze do zdania)wstyd sie przyznac ze jeszcze 10 lat temu kiedy tutaj przylecialam bylam slaba z angielskiego;(((rok po przyjezdzie poszlam na kurs pedicuru i manicuru taka prywatna szkola..(kurs trwal 3 miechy).i tam wlasnie po kazdym rozdziale byl test…pamietam ze albo szczelalam albo po prostu na zasadzie rozumu-przypasowywalam odp.te najbardziej trafne zdalam.mialam 78% z tego kursu a minimum zeby zdac bylo 65%….wiec sie da nawet ze slaba znajomoscia jezyka:(aa i kosztowal sporo $!
olaola… Beatrice… żeby dostać się na taki wyjazd trzeba mieć przede wszystkim wysoką średnią – nie ma żadnego ustnego egzaminu z języka przed wyjazdem. Trzeba tylko przedstawić papier, że zna się język na poziomie minimum B2 – co jak mniemam przez niektórych zostało podrobione :P Ale braki wychodzą na miejscu i jest słaboo…
Jak się jest wśród ludzi, którzy mówią tym samym językiem, to łatwo jest wyczuć o co chodzi nawet jak się nie zna słowa, ale angielski biznesowy to najwyższe loty już ;)
Barbra a ten Twój mega fajny pies to owczarek polski nizinny, tak? Przebuszowałem archiwum bloga i mi zapadł pozytywnie w pamięć :)
binzesowy jak biznesowy ale sporoboj medyczny a zwlaszcz ciezka terminologie medyczna polaczona z lacina to jest dopiero cos!
olaola, no fakt, poziom językowy z serialu “Dr. House” na pewno nie wystarczający by był :)
no nie wiem… u mnie na uczelni jest egzamin z języka w którym wykładane będą przedmioty i nie ma zmiłuj. Kto nie umie nie wyjeżdża! Za to średnia to nie problem, trzeba mieć tylko wszystko zaliczone i nie mieć zaległości…
jak to przeczytałam (wpis) zaczęłam się właśnie zastanawiać (w sumie postawiłam za pewniak, że nie) czy bym sobie poradziła. wszyscy mówią, że jeśli się wyjeżdża z powiedzmy dst wiedzą z ang. do kraju gdzie wszyscy rozmawiają w tym języku chwycisz i Ty. tylko czasem jest taki problem (i tu muszę niestety ponarzekać na system edukacji w pl), że potrafię ułożyć w głowie najpiękniejszą wypowiedź, ale jak mam otworzyć usta i powiedzieć nagle się okazuje, że nie wiem jak jest “dzień dobry”. przez kilka lat sp, gim i później lo wbijali mi do głowy czasy. nie wiem po co, połowy (pff 3/4!) z nich nie ogarniam do tej pory. chyba już lepiej siedzieć ze słownikiem i wkuwać słowo po słowie ;)
Czyli tzw. polisz inglisz :)
Andy… owczarek staroangielski :)
olaola… no podejrzewam, że z pewnością w medycznym jest mnóstwo do nauczenia ale chyba jest sporo uniwersalnych zwrotów po łacinie ??
Pinki-spinki… u mnie jak chcesz jechać GDZIEKOLWIEK to też nie ma większego problemu. Ale jeżeli wybierasz sobie dobrą uczelnie i fajną lokalizację to ze słabą średnią nie ma szans bo ktoś z wyższą zabiera Ci Twoje wymarzone miejsce :)
partyallthetime… Wiadomo, że przebywając non stop w środowisku anglojęzycznym szybko zaczynasz się uczyć. Jednak na taki wyjazd przyjeżdża się po to żeby nie uczyć się angielskiego a w języku angielskim. No i to jest szkopuł bo trzeba wejść na wyższy poziom wtajemniczenia :) Zgadzam się – w polskich szkołach stawia się nacisk na gramatykę a nie na mówienie. Ja nauczyłam się angielskiego w amerykańskim barze a nie w szkole :P
lol
tu nie chodzi o gdziekolwiek tylko o wyjazd na ERASMUSA. Liczy się przede wszystkim dobra znajomość języka i nie wypuszczają od nas ludzi, którzy tego punktu nie spełnią. Stopnie są ważne, ale mniej. tzn do dostania się w dobre miejsce są potrzebne, bo wiadomo kto gorzej się uczy ten w słabsze miejsce pojedzie, ale przede wszystkim język. Więc dziwi mnie, że od was/ od innych uczelni wypuszczani są ludzie z takimi problemami;/
pinki-spinki… powtarzam – nikt nie sprawdza tego w praktyce. Trzeba przedstawić certyfikat na poziomie B2 – tak jest u mnie. To wszystko zależy od uczelni, ale nie tej goszczącej, a wypuszczającej studenta. U mnie wystarczy certyfikat, co jest źródłem wiarygodnym, ale widocznie na innych uczelniach wygląda to inaczej, albo mają dobrego fałszerza :P
Trochę się z Tobą nie zgodzę. Co do certyfikatów nie problem jest je zdobyć i się na nich opierać i nie potrzeba tu żadnego fałszerza. Powiedzmy sobie szczerze że poziom zajęć z języków obcych na Polskich uczelniach jest co najmniej poniżej jakiegokolwiek poziomu. Póki samemu się nie zechce zrobić coś w kierunku rozwijania umiejętności lingwistycznych niestety ale każdy jest skazany na porażkę.
Jeśli chodzi o kompromitujące prezentacje, fakt zdarzają się. Nawet ze słabą znajomością języka da się nadrobić zaległości tylko trzeba być mocno zmotywowanym i stale i wytrwale dążyć do celu.
A mój obraz biegłego mówienia w języku angielskim po dość długim pobycie za granicą to jedna wielka utopia. Zasób słownictwa to jedno, a poprawne formułowanie zdań i gramatyka to drugie. Większość błędów jest w maniakalny sposób powtarzana i nikt tego nie sprawdza i nikt nikogo nie poprawia, bo ludzie nie mają na to czasu nie chce im się bądź też nie mają odpowiedniej wiedzy na ten temat. A w kraju nie anglojęzycznym te błędy rozprzestrzeniają się jeszcze szybciej i z większa aprobatą są ‘akceptowane’. Bym powiedziała że kluczowe znaczenie ma sens wyjściowy.
Fakt faktem Erasmus to wspaniała sprawa, i mam nadzieję że się wyśmienicie bawisz :D
Super informative wirting; keep it up.