Był to mój pierwszy raz na Skandynawskiej ziemi i przyznam, że było to przeżycie wstrząsające, zaskakujące i zachwycające – takie trio. Zaczynając od momentu, kiedy podjechałam pod dom, w którym miałam spędzić następne kilka dni. Ogólnie to powiedziałam zdanie, które zawierało w sobie szereg przekleństw nacechowanych pozytywnie, zastosowanych w celu wyrażenia niedowierzania. A, że przekląć sobie lubię, to było raczej kwieciście. Były to właściwie przedmieścia Oslo – najbardziej bajeczne miejsce (z tych zamieszkanych), w jakim byłam kiedykolwiek…
Przepiękne, białe, sprytnie podświetlane, skandynawskie domki, nieregularnie poukładane między ścieżkami i drzewami. Z wielkimi oknami, przez które widać dokładnie wszystko, co mają w domach, a mają PIĘKNIE. W oddali widok na gigantyczne wzgórze Holmencollen, które urywało głowę za każdym razem, kiedy patrzyłam na nie z tej perspektywy. To była noc – jedna z najbardziej spektakularnych nocy, jakie kiedykolwiek widziałam.
Następny dzień był początkiem wielkiej penetracji Oslo. Tradycyjnie uzbrojona w przewodnik, długopis do zakreślania, oraz mapkę metra – wiadomo. No i co w tym skandynawskim mieście zobaczyłam? Otóż zobaczyłam tak piekielnie rozwinięte miejsce, że aż poczułam ukłucie żalu, że ,,w Polsce nawet za 50 lat tak nie będzie”. Ale o tym zaraz. Teraz na przykład o tym, że tym samym pociągiem w jakieś 20-30 minut można dojechać i na stok narciarski i na plażę, przy okazji zahaczając w kombinezonie klub w centrum. Każda opcja rozrywki – i letnia i zimowa – pod nosem i dostępna w zależności od pory roku. Perfekcyjne miejsce do ŻYCIA, a nie do egzystencji (jak przykładowo czułam w Nowym Yorku), pełne opcji, możliwości, rozrywek, sportów wodnych, sportów zimowych, miejsca na wycieczki, spacery w chłodny i gorący dzień, jest gdzie się pobawić, gdzie powdychać świeże powietrze, poczuć i dzicz i cywilizację – cała gama. Ba! Widziałam nawet całą rodzinę, która robiła sobie między domami spacerek do sklepu… na koniach. Może to nie renifery, ale też zrobiło wrażenie.
A jeżeli chodzi o społeczeństwo? Cholera ładni. Blond, perfekcyjni, pięknie ubrani ludzie, do tego mili, sympatyczni, chętnie mówiący innymi językami, a klasa społeczna jakby ujednolicona – średnia w porywach do wyższej, bez oznak ludowej – taka ciekawostka. To właśnie najbardziej mnie uderzyło. W każdym innym kraju widziałam przestrzał przez wszystkie klasy, co pozwalało mi sądzić, że wszędzie jest jak w Polsce – jedni biedni, drudzy bogaci – ani lepiej, ani gorzej, tylko tło nieco się zmienia. Tu zobaczyłam, że można stworzyć kraj, w którym każdy godnie żyje, a historie rodem z naszej ,,sprawy dla reportera” to raczej egzotyka.
No dobra raj rajem, zdjęcia bez filtra wyglądają świetnie, bo słońce pada idealnie, ludzie piękni, jest co robić – gdzie jest haczyk? Ano pierwszy z haków zajebiście ostrych to CENY. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że było to najdroższe miasto w jakim w życiu byłam.W pozostałych budżet wycieczkowy jest w ogóle sens zakładać (najwyżej się trochę przekroczy), a tutaj nawet szkoda planować, bo zaskoczenie może być wielkie. Na jednym z blogów przeczytałam takie hasło ,,mieliśmy ze sobą 200 zł – wróciliśmy z tym do Polski, bo nie było na co stosownie tego wydać” :D Nie wiem jak ci ludzie przeżyli za darmo w Oslo (chyba wieźli ze sobą jedzenie i jeździli bez biletów), ale zgodzę się z jednym – 200 zł to budżet, który znika w pierwsze 15 minut. Dla przedstawienia sytuacji opowiem anegdotkę związaną z ceną pieczywa. Otóż najbardziej popularnym są wszelkie twory dmuchane, pompowane i gumowe – takie pochodne naszych bułeczek maślanych. W wersji słonej – paskudztwo. Cena kilku bułeczek, którymi nie najesz się nawet zjadając całe opakowanie, bo są tak nadmuchane, to koszt minimum 15 zł. A jeżeli ktoś ma bardziej wyrafinowane podniebienie i życzy sobie chleba pełnoziarnistego, to idąc do piekarni musi się nastawić na wydatek rzędu… wspomnianych wyżej 200 zł :) Poważnie, sprawdziłam, a potem miałam chwilowy zwał. Dobrze, że szanowna gospodyni, która nas gościła jest mistrzem pieczenia chleba. Także tak… My Polacy zaszaleć tam oczywiście możemy, ale pod warunkiem, że w weekend jesteśmy w stanie zostawić tam jedną poselską pensję. No jeszcze nie oszalałam, więc pokusiłam się o zwiedzanie oszczędniejsze niż zazwyczaj.
Hak numer dwa, to coś, czego sama nie odczułam, a dowiedziałam się z rozmów i zeznań świadków. Otóż wszystko fajnie fajnie na obrazku, a za tymi odsłoniętymi oknami siedzi całkiem pokaźne grono… alkoholików. Krótkie dni i wiecznie zawieszone nisko słońce (gwarantujące piękne zdjęcia) niestety na dłuższą metę wprowadzają stan nieco depresyjny, podlewany procentami, a nawet jak się okazało bardzo mocno podnosząc odsetek samobójstw. Taka ciekawostka. Czyli piękne stoki, piękne morze, boscy ludzie i tak dalej, a jak słoneczka nie ma to i żyć się nie chce.
Mnie w te kilka dni depresja nie dopadła – wręcz przeciwnie. Było to idealne wejście w 2014 rok i wróciłam totalnie naładowana. I chociaż nieco wstrząśnięta, że ,,w Polsce faktycznie gorzej”, to jednak zachwycona tym, że jest tyle dziwnych i innych miejsc na ziemi, które można jeszcze zobaczyć. I warto zapieprzać jak mały robot, żeby móc ten świat zobaczyć. Zakochać się w białych domkach, marzyć o skandynawskiej kuchni we własnym M i planować naukę jazdy na biegówkach, na olimpijskich trasach Holmencollen. Co niniejszym Drodzy Państwo jak zawsze uczynię.
*
*
5 comments
Zazdroszczę wycieczki do Oslo, w Norwegii byłam dwa razy i zawsze brakowało czasu żeby się tam wybrać, ale polecam Bergen zimową i wiosenną porą bo w grudniu miasto wygląda TOTALNIE INACZEJ niż w maju! Oczywiście i tak i tak pięknie ;)
Zdecydowanie. Jest taki potencjał to wykorzystania w lato, że aż szkoda nie skorzystać. Bergen… może może :)
Cześć Basia!
Zastanawiałam się nad wyprawą do Norwegii. Korzystaliście z couchsurfingu czy jakiejś innej formy lokum?
lin… znajoma tam mieszka i udostępniła swoje łóżko :D Ale myślę, że coachsurfing jest spoko opcją, chociaż przyznam, że Norwegom Polacy kojarzą się tylko z siłą roboczą i pytanie czy chętnie będą Polaka gościć… Jak wiadomo niektórzy nasi rodacy potrafią za granicą zrobić słabą reklamę :D Natomiast z tego co czytałam w przewodnikach można bardzo tanio znaleźć hostel, bo często organizują “wyprzedaże”.
Oj tak, ja zjezdziłam troszke Finlandie i ostatnio Szwecje i tez jestem pod wieeeeelkim wrazeniem.
Chociaz ceny zabijają ( nie przeliczałam ile to u nas kosztuje, bo nie chciałam jednak miec zawału ;) ).
Ludzie uprzejmi, usmiechnieci ( po powrocie szczerzyłam sie jak głupi do sera przez kilka tygodni :D ) no i przystojni.
A przyroda zapiera dech w piersiach.
Marzy mi sie karawaning po Islandii….