Jest to Rewolucja. Powoli staję się idealną kurą domową, z tym że kurzę tylko dla siebie, dlatego ta funkcja raduje mnie niezmiernie – chcę to robię, nie chcę nie robię. A że ostatnio CHCĘ i to bardzo, to wychodzą spod moich rąk szmaragdy i diamenty. Gdyby nie to, że robię wszystko na czuja, to chyba zaraz byłabym blogerką od 2 kotletów – nie tylko od tych show biznesowych, ale także od mielonych (a robię dobre!).
Otóż sprawa zaczęła się od przebłysku, że czas polepszyć sobie jakość życia. I nie chodzi tu o droższe przedmioty, czy ekskluzywniejsze wycieczki, a o podstawy – jakie produkty wpycham w siebie. Aż trudno uwierzyć, ale jeszcze jakiś czas temu w moim warzywnym koszyku było ze zdrowych rzeczy takie znalezisko jak pomidor i tu lista się kończyła. Byłam na tyle zapędzona we wszystkim, że nie było czasu na spokojne zakupy porządnych produktów, z których można zrobić coś wartościowego. PLUS od wielkiego dzwonu miewałam wizję, że ugotuję sobie to, tamto, przepis elegancko już gotowy, po czym szłam do sklepu i akurat brakowało podstawowego produktu – typu szparagi, avocado itp. I dupa, pomysł siadał i wracałam do schabowego tudzież opcji ,,na mieście”. Któregoś dnia wewnętrzny głos powiedział BAŚKA OGARNIJ SIĘ K**** i teraz mam nowe odżywianie i nową strategię nabywania. Idę do sklepu raczej bez przygotowania merytorycznego, staję przed stoiskiem warzywno-owocowym i przepadam. Kiedy znajdę jakiś inspirujący produkt, od razu szukam w telefonie jakiegokolwiek przepisu z nim związanego, żeby otrzymać zarys co by do tego pasowało. Kupuję potrzebne rzeczy i VOILA można robić spontaniczne cuda.
Co ciekawe zdrowe gotowanie jest totalnie tanie – jak porównam ile kosztowały moje zakupy wcześniej z koszykiem wypchanym warzywami to okazuje się, że jem lepiej, a taniej. Zagadka. W ramach zdrowszego trybu życia prawie nie piję już rzeczy typu Cola czy Soki – woda, herbaty no i wyciskam różne cuda z otrzymanej sokowirówki. Czad.
Ostatnio jakoś wychodzą mi zupy. Dzisiaj zaszalałam i trzasnęłam botwinkową, która zniszczyła system. Poprzedni twór to krem marchewkowy z carry. Też moc. Nawet nie wiedziałam, że umiem robić takie rzeczy. Wkradły się też kasze zamiast ziemniaków, mięsa pieczone zamiast smażonych, zero kupnych dań gotowych i pół-gotowych i muszę przyznać, że zaczynam czuć efekty. Nie chodzi oczywiście o odchudzanie, ale o ogólną kondycję ciała i ducha, które to skaczą i tańczą.
Tak na logikę… czy jest sens zatruwać się dzisiaj syfem z dnia na dzień – z czystego niedbalstwa – doprowadzić się za kilka lat do stanu, w którym mogę przytyć i wtedy katować się dietami kapuściano-wodno-azteckimi, odmawiając sobie wszystkiego CZY już za czasów chudej-francy zacząć jeść po prostu normalnie, usuwając oczywistych intruzów z codziennej diety, a nawet raz na jakiś czas bez wyrzutów trzasnąć sobie McDonalds, bo mogę. Taka zdrowa, zbalansowana konsekwencja w unikaniu zjawiska wielkiej dupy – bez głodzenia i biczowań. Podobno jak do takiego zdrowego zestawu żywieniowego dorzuci się jedynie 30 minut wysiłku 3 razy w tygodniu to jesteśmy ludźmi ZDROWYMI. Pikuś, a tak długo było to wszystko za trudne. Cieszę się, że jakaś siła X nastroiła mnie na takie zmiany, bo są zwyczajnie DOBRE, bo kiedy i o kogo mamy dbać jak nie o siebie samych – od dzisiaj. Polecam całą sobą, bo to jest strasznie proste, a efekty daje takie, że ah i oh.
Podpisano,
Uzdrowiona B.