Spontaniczność. Taki wyraz, o którym w dorosłym życiu czasem się zapomina. Ja staram się tę niewierną utrzymać przy sobie i włączać do gry jak tylko mogę. Otóż czasem wpada mi do głowy pomysł ,,CHCE MI SIĘ WYJECHAĆ”, a potem przychodzi do głowy kierunek. I wiecie co? Zazwyczaj myślę nad tym jakieś 10 minut, robię szybką, niezbyt odpowiedzialną kalkulację i klik… bilet kupiony. Tym razem było nieco dłużej, zastanawiałam się 2 dni bo było dużo ,,odpowiedzialnych” argumentów NA NIE.
Jeb*ć odpowiedzialność, lecę do Kalifornii :D
No dobra nie tylko tam. Zaczynam jak zawsze od dobrze znanego mi Chicago, gdzie jak wiadomo mieszka moja piękna siostra. Tam podładuję baterie, przybiję piątkę z amerykańskimi znajomymi i zrobię parę rzeczy, które są MUST DO za każdym razem, kiedy moja stopa staje na amerykańskim lądzie. Jak wysiądę z samolotu zjem Broccoli Cheddar w lunchowej sieciówce Panera Bread – kocham ten chemiczny grzech. Wypiję parę drinków w starym, amerykańsm barze Cary’s, w którym jeszcze jako nastolatka na nielegalu wypiłam ich na tyle dużo, że nauczyłam się na stałe płynnie mówić w obcym języku :D Zjem tak grubą pizzę, że każdy Włoch postawiłby na niej krzyż i próbowałby egzorcyzmów. A nawet załapię się na święto dyni :D (nie mylić z Halloween – wtedy już będe w Polsce, bo oczywiście nie rzucam życia na stałe bo jest zbyt super).
Kolejnym przystankiem jest Los Angeles czyli rozdziewiczam Californię. Tam jeszcze mnie nie widzieli. Będzie penetracja kalifornijskich plaż i kultowego Hollywood. Tego drugiego nawet trochę od środka, bo nie obejdzie się bez branżowego kotleta na obczyźnie, gdzie wejdę głębiej w świat kina. Odwiedzę też kultowe rezydencje w Beverly Hills, a nawet jak szczeście dopisze znajdę się na planie jednego z najwiekszych show rozrywkowych na świecie. Jak się kocha swój zawód to człowieka nawet na urlopie trochę ,,pracy” dopadnie. Tym bardziej zachęcam do zaglądania raz na jakiś czas na bloga, ale przede wszystkim na mój facebook oraz Instagram, będzie się gniotło w social mediach bo wypada zrobić fotkę na wzgórzach Hollywood, proste.
Dwa dni przed wyjazdem na chwilę zeszła mi z twarzy ekscytacja i zamieniła się na chęć morderstwa. Wymieniłam pieniądze na wyjazd w kantorze a następnie… zostałam okradziona. Niczym Kim Kardashian tylko nie było broni ani kwoty rzędu 16 milionów dolarów, ale wciąż bolało. Bylam taaaaak wściekła, że brakuje mi nawet metafory, żeby to jakoś tak ładnie ubrać słówka zamiast pisać ,,ku*wa”. Ale ostatecznie… w czym mi ta złość pomoże? No w niczym, więc lecę i liczę na to, że w Mieście Aniołów hajs posypie się Aleją Gwiazd. Amerikan drim, wiadomo.
Przeżywam teraz klasyczny dramat walki z nadbagażem, więc spadam to przemyśleć. Jak to mówi Macademian Girl ,,biżuterię wrzucę do podręcznego, może nikt nie zważy” :D
Stay tuned.
5 comments
Mam 19 lat, zacząłem studia, dążę, aby moje zycie- chociaż w połowie- było jak Twoje! Spełniajny swoje American dream! Trzymaj się!
Kuba… go for it !!!!!
Szukasz moze kompanki do podrozy?
Prosze namisz na blogu co warto zobaczyc gdzie jesc itd Blaaagam ♡
Domcia – które miasto? :)