California… perfekcyjne miejsce na ziemi, w którym życie MUSI być idealne. Prawda? Przecież doskonale znamy te wyśnione wręcz obrazki z Beverly Hills 90210, które ukształtowały nasze myślenie o Californii jako o raju, kiedy my siedzieliśmy w dość szarej wtedy Polsce. Potem wjechały liczne filmy, seriale, Żony Hollywood i tak mamy obraz okolic Los Angeles jako miejsca, w którym jeżeli Ci się udało… to właśnie tam – w domu z basenem patrząc na Ocean. Moja podróż do Californii była dokładnie tym – pytaniem czy Ziemia Obiecana gdzieś istnieje. Chciałam samodzielnie pomacać, popatrzeć, wejść tam od środka i sprawdzić czy ktoś mnie robi w konia, czy ten raj faktycznie gdzieś jest? Tak zrobiłam – poszłam na kalifornijski czerwony dywan (relacja: 17-th PFF in Los Angeles), poszłam na największy show telewizyjny na świecie (niebawem), byłam też w willi na wzgórzach Hollywood odwiedzając w domu jedną z najważniejszych postaci w kinowej socjecie. Zaszalałam ale teraz już wiem jak jest naprawdę…
fot. Ewa Pasek Riley
10 lat temu będąc w kieleckim liceum nawet przez pół sekundy nie pomyślałabym, że kiedyś polecę do Los Angeles na spontaniczne wakacje i będę miała dostęp do takiego świata. To było takie miejsce na końcu globu, dostępne dla nielicznych – nie dla mnie, bo przecież już ,,podbicie” tylko Warszawy wydawało się wtedy Mont Everestem. Po kilku latach ciężkiej pracy wiele się zmieniło, okazało się, że jak chcesz, wierzysz i harujesz to rzeczy dzieją się szybciej niż ktokolwiek by zakładał. Dokładnie pamiętam moment, w którym po raz pierwszy urodziło się w mojej głowie, że chciałabym tu przylecieć. To było 2 lata temu i pomyślałam: ,,chciałabym tam być, i jeździć po wybrzeżu czerwonym kabrioletem”. Tanie? Jezu może! Ale tak właśnie chciałam – klasycznie, jak z filmów. Zrobiłam to – ja i siostra, siostra i ja. Poleciałyśmy do Los Angeles wypożyczyłyśmy pojazd bez dachu, który miał być srebrny (bo takie były do wyboru) – na parkingu czekał czerwony. Powiedzcie mi, że życie nie jest piękne. Powiedzcie mi, że marzenia się nie spełniają… właśnie tam.
Tu pojawia się bardzo ważna rada cioci Basi. Jeżeli macie plan w postaci wycieczki do Los Angeles KONIECZNIE ZAPLANUJCIE BUDŻET NA SAMOCHÓD. Bez samochodu nie zobaczycie 70% rzeczy, które strasznie chcecie zobaczyć, bo komunikacją miejską po prostu tam nie pojedziecie – ta jest bardzo marnie rozwinięta a odległości na przykład od Hollywood do wybrzeża oraz korki są tak duże, że lepiej wynająć samochód niż przez cały wyjazd używać nawet stosunkowo taniego Ubera. Oczywiście jeżeli chcesz zobaczyć i Hollywood i Malibu, potem pohasać nad Oceanem, następnie wypić drinka w downtown LA, a kolejnego dnia wspiąć się na punkt obserwacyjny, w którym urwie Ci tyłek od zajebistości tego co zobaczysz. Jeżeli chodzi Ci tylko o oznaczenie się w Los Angeles – nie bierz samochodu, nie zobaczysz nic oprócz takich samych, dość brudnych uliczek wielkiego miasta, które zobaczysz też w Nowym Jorku czy Chicago. Jest to szczera rada, bo jeżeli i tak przeznaczasz spory budżet na taką wycieczkę, która czasem zdarza się raz w życiu to dorzuć do puli trochę dolarów na samochód żeby jej nie zepsuć – serio.
Wracając do tematu wiodącego – czy znalazłam Ziemię Obiecaną? Wiele kultowych miejsc okazało się masakrą, która od moich marzeń leży tak daleko jak pasztetowa od torebki Chanel. DALEKO. Przykładowo Hollywood nie jest rajem, w którym chciałabym na stałe wylądować. Okej, Wzgórza Hollywood są warte uwagi – tam odwiedziłam pewną spektakularną willę, która rozłożyła mnie na łopatki (o tym w jednym z kolejnych wpisów przy okazji reportażu, który po powrocie będę sklejać), ale już to co dzieje się u stóp tego wzgórza nie ma wiele do zaoferowania. Są doskonałe bary – to fakt, ale musisz wiedzieć jak do nich trafić. Polecam bar z tańcami – ,,Good Times” – utrzymany w klimacie lat 70-tych, tych bardzo stylowych. Oh my God :D
Wrażenie o głównym bulwarze w Hollywood mam takie… wesołe miasteczko dla turystów, neony, sklepy z chińszczyzną, meksykańskie jedzenie i śmierdzi moczem. Teraz już wiem, że czerwony dywan na Oskarach też ma sporo z moczem wspólnego :P Brzmi to strasznie, ale niestety rozwijany jest właśnie na tej ,,pachnącej” ulicy, gdzie ilość bezdomnych naćpanych jakimiś szalonymi, pluszowymi narkotykami pobija rekordy. Smutne bo ci ludzie przylecieli przecież spełniać marzenia… nie udało się.
Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy zjeżdżasz z gwarnych uliczek. Kiedy stajesz na wzgórzu, patrzysz na napis Hollywood, robisz sobie fotkę bo wypada, ale potem patrzysz w drugą stronę bo tam…. URYWA CI MÓZG. Tutaj w końcu widzisz jak wiele spektakularnych marzeń wisi nad tym miastem. Ilu ludzi o wielkich planach tu przyleciało, ile z nich się nie spełniło, a ile osób stanie się wielkimi postaciami na skalę światową. Niezaprzeczalne pierdolnięcie, kiedy widzisz jak olbrzymie jest to miejsce i rozumiesz, że jesteś małą mróweczką, która mimo tego, że kiedyś byłoby to niemożliwe ostatecznie stoi na tym wzgórzu i…. może wszystko. BOŻE jak tam jest cudownie!!!!!!! California ma w swoim gwiazdorskim portfolio TYLE spektakularnych miejsc, że aż ciężko uwierzyć, że takie zakamarki świata w ogóle istnieją. Tak samo jak ciężko uwierzyć w to, że kiedy przyjeżdżasz na pierwszy rzut oka nie widzisz… dosłownie nic spektakularnego :)
Zatrzymajmy się na chwilę przy kultowych willach w widokiem na ocean, które zamieszkują tylko gwiazdy, milionerzy i członkowie wyselekcjonowanej socjety. To właśnie te domy są obiektem westchnień ludzi na całym świecie – ,,jeżeli patrzysz z TEJ góry to udało ci się wszystko”. Ja natomiast będąc tam miałam raczej mieszane odczucia. Wyszukane domy, cudowne widoki i jakoś tak… smutno. Nie umiem tego wytłumaczyć ale jestem osobą mocno wyczuwającą energię miejsc / ludzi, a nie wierzącą w suche fakty na ich temat. Widziałam jakąś wielką samotność, wielkie wyobcowanie i totalne odseparowanie ludzi tam mieszkających, a nie życie pełną piersią. Na bank są tam tacy, którzy ze swojego bogactwa czerpią garściami, ale czy czuć to właśnie tam? WCALE. To chyba jedno z największych zaskoczeń tego wyjazdu, bo po obejrzeniu dziesiątek filmów i seriali dałabym sobie łapy uciąć, że dom z basenem z opcją surfowania w oceanie 100 metrów dalej to coś totalnie dla mnie. Jakoś tym razem patrząc na te drogie domy wcale nie poczułam, że dałabym pokroić się za mieszkanie właśnie w tym miejscu. Na brzegu oceanu było już trochę inaczej – ale tego nie da się kupić ;)
Teraz już wiem, że Los Angeles to miasto BIAŁO-CZARNE, miasto, w którym możesz zarówno przepaść jak i przepięknie odlecieć. Śmiertelnie rozczarowująca pułapka albo najcudowniejszee miejsce, w którym spełnią się wielkie marzenia. Miasto skrajności jest zarówno toksyczne jak i magiczne ale BARDZO BARDZO inspirujące. Nie da się tam przylecieć i po prostu zwiedzać… ja nie umiałam. Cały czas w głowie miałam to, że jestem dokładnie w tym miejscu, w którym przecież… spełniają się lub na zawsze umierają marzenia milionów ludzi.
Patrząc na to wszystko upewniłam się co do jednego – Twoja Ziemia Obiecana jest w Tobie. Jeżeli wierzysz w siebie, marzysz, ciężko pracujesz i POZOSTAJESZ SOBĄ I W ZGODZIE ZE SWOIMI ZASADAMI to musisz wiedzieć, że będziesz mieć piękne życie WSZĘDZIE gdzie będziesz chciał – bo po swojemu. Niezależnie w którą stronę leci Twój samolot lub autobus, którym dojeżdżasz… możesz wszystko. Ani Los Angeles z palmami i oceanem Ci tego nie zagwarantuje, ani Jędrzejów z jednym rondem tego nie odbierze.
Pamiętasz jakie są twoje marzenia? Ja już wiem napewno. Uda się… co do tego nie mam już żadnych wątpliwości ;)
Post Archiwalny: Listopad 2016
Zdjęcia: Ewa Pasek Riley
5 comments
AMAZING
You go girl!
No i dojrzałaś, jesteś teraz mądrą, dojrzałą i piękną (już bylaś wcześniej) kobietą
Pięknie…ja to nigdy nie nazbieram na taką podróż
Marlena… GRZECH TAK MÓWIĆ. Jeżeli ja mogłam to Ty też.
Jacek… dziekuję :D chyba się zarumieniłam :P