Nowy Jork nie był miłością od pierwszego wejrzenia. Nowy Jork mnie trochę oszukał. Dla mnie pierwsze podejście do tego miasta zakończyło się atakiem zjawiska KLAUSTROFOBIA i to tyle (Czy I <3 ten NY, więcej w archiwum: wrzesień 2013).
Drugie podejście, z którego właśnie wróciłam zaowocowało czymś, co w skrócie można nazwać INSPIRACJA. Kobieta jest zmienną… kobieta jest zachwyconą.
Już mówię w czym rzecz. Jestem zwierzątkiem, które lubi prawdziwe oblicze wszystkiego – prawdziwe miasto, prawdziwych ludzi, prawdziwe sytuacje. Jak coś jest naciągane to od razu jestem znudzona. Przy pierwszym podejściu do NYC byłam lekko rozczarowana i teraz wiem dlaczego. Choć w fenomenalnym towarzystwie, to widziałam to miasto z perspektywy turystki, a wiemy, że turystyczne ścieżki są zbyt wydeptane i wyreżyserowane, żeby były prawdziwe. Nie ma się co dziwić- w NYC jest TYLE rzeczy z listy kultowych atrakcji turystycznych, że przy pierwszym pobycie ciężko nie zacząć właśnie od nich. Natomiast biorąc pod uwagę moje doświadczenia na cudzych kanapach świata, chyba jest jasnym, że lubię podróżować ,,od środka” a nie ,,z wierzchu”. Ta cwana bestia nie pokazuje swojego prawdziwego oblicza od pierwszego rzutu okiem, trzeba w tym Nowym Jorku trochę pogrzebać. Tym razem wlazłam do środka molocha i przeżyłam prawdziwe zauroczenie.
Po pierwsze mój wyjazd był związany z wejściem w totalne epicentrum nowojorskiego świata mody i show biznesu. Wejście w NY do środka takiej samej machiny (jako jego cześć, a nie widz), którą żyjesz na co dzień w Polsce, to są piękne rzeczy. Nowe doświadczenie, które totalnie daje obraz uczestnictwa w życiu tego miasta, a nie bycia tylko biernym obserwatorem. Dodatkowo moje zwykłe łażenie po mieście było inne niż za pierwszym razem – inaczej, gdzie indziej, głębiej. Część Manhatannu z wieżowcami zahaczyłam tylko będąc na pokazie, a całą resztę spędziłam w klimatycznych częściach NYC, gdzie nie ma światełek Times Square, za to jest dusza miasta.
Tak oto Barbara w zacnych strojach (Hector&Karger!) i wygodnych butach włóczyła się po alejach, ulicach i małych uliczkach, robiła zdjęcia, piła kawę, grzebała w vintage store’ach i CHŁONĘŁA. Tribeca, East Village, Williamsburg… a gdzieś między jednym a kolejnym UWAGA zgubiłam telefon. I teraz wyobraźmy sobie sytuację – łazisz człowieku sam po wielkim mieście i zostajesz nawet bez informacji która jest godzina… o mapie nie wspomnę. Początkowo: panika 10 na 10. Chwilę później ,,nie ważne, nie pozwolę sobie zniszczyć dnia”. I jak to bywa zazwyczaj – zmiana nastawienia zrobiła dzień WSPANIAŁYM, w porywach do katharsis. A na koniec… odbiłam telefon z mocno niebezpiecznej części głębokiego Brooklynu. Słysząc w słuchawce ,,Come to my house, but i want some kind of reward…” spodziewałam się próby gwałtu, rabunku swojego i reszty załogi oraz spluwy przy głowie ale… uwierzcie lub nie – telefon jest znowu ze mną i nie zostałam uprowadzona.
To było jedno z zaskoczeń, a było ich wiele.
Stoimy sobie zagadani między barem a hotelem, podchodzi do nas atrakcyjna blondynka i wręcza autorską naklejkę. Dodaje, że jest ,,drug dealer” i gdybyśmy czegoś potrzebowali to na naklejce jest jej nick na instagramie, gdzie znajdziemy dane kontaktowe. Dobra, dealerzy są wszędzie, ale żeby robili sobie taki lifestylowy marketing? Byłam w szoku, podejrzewałam też jakąś grubszą prowokację czy akcję promocyjną. Jak było – nie wiem do dziś.
Kolejny przykład. Kojarzycie gazetkę ,,metro”? Taki szary pismaczek, który rozdają w środkach komunikacji w Warszawie i są pozdrowienia od nieznajomego, bo spotkał w autobusie numer 35 jędrną blondynkę. No to teraz przenosimy się do Big Apple. Wchodzisz do księgarni, a wychodząc możesz sobie wziąć darmowe takie ,,metro”, tyle że jedno z wielu do wyboru. No to wzięłam jakieś, żeby poczuć ducha miasta. Artykuł wprowadzający zawierał taki przekaz:
,,When I look hard into the crossed turned-back eyes of my lover, and push my c*** further and harder into whereve I’ve chosen place it, I release the most magnificient and immaculate orgasm of my life. Every time I make love I make love as if it’s the last time it will ever happen. This is my promis to all women”
The Promis – Jon Leon, the Third Rail.
Także tak. Wcześniejsza część (dobrego!) artykułu trwała 3 strony i była znacznie mocniejsza i bardziej fizjologiczna – gazetka u mnie do wglądu i nie jest to świerszczyk. Takie różnice mamy. I nie oceniając co jest dobre a co złe, bo to by była bardzo długa rozważanka, to powiem: jest grubo, jest bardzo inaczej.
W walizeczce nie przywiozłam tony szmat z nowojorskiego shoppingu, za to przytargałam inspirację i mobilizującego kopa w zgrabne pośladki. Wniosek z wyjazdu jest następujący: Nowy Jork jest miastem miliona wyborów. Jest tyle koncepcji do rozważnia, miejsc do zweryfikowania, sztuki do ocenienia i rzeczy do posmakowania, że żeby wybrać właściwie i znaleźć SWÓJ NOWY JORK potrzeba masy czasu… Coś czuję, że jeszcze tego czasu trochę wykroję i wpadnę tam po raz trzeci, siódmy i dziesiąty…
A opasła podnieta nad premierowym pokazem Balmain dla H&M w kolejnym poście.
No dobra… I <3 NYC ale do dojrzałej miłości potrzebuję go JESZCZE WIĘCEJ. Wrócę…
2 comments
Nigdy nie będę w NY. Nie uznaję miejsc do których nie można dojechać motocyklem, ale zgadzam się z Panią.. Zawsze po powrocie z Trasy do ” wielkiego miasta ” znajomi pytają mnie, byłeś tam, widziałeś to. I nie mogą zrozumieć, że olałem ” najważniejsze miejsca ” Oczywiście pykam sobie fotkę przy jakiejś ” atrakcji” ale najciekawsze rzeczy zawsze są pod spodem, w głębi, gdzie toczy się codzienne życie, gdzie można poznać prawdziwych ludzi.
Motocykl można przewieźć :D Mój chrzestny w zeszłym roku objechał całe Stany na motocyklu – był zachwycony! Podróżowanie – tylko od środka :)