Marzenia, nadzieje, niesamowite wizje – wino, sery, rozmowy do rana. Z takim zapleczem wyobrażeń leciałam do Francji, gdzie zaczynałam przygodę ze studiami na południu tego pięknego kraju! Ileż to miałam planów, które… rozmemłały się mniej więcej 10 minut po przylocie :D Francja to cudowny kraj, ale żeby się dogryźć do jej wnętrza trzeba zdjąć dużo wartw z tej ich kultowej cebuli ;) Zainspirowana serialem “Emily w Paryżu” opowiem Wam jak to było ze mną w tym szalonym kraju winem płynącym…
Jak wybrałam Francję? Nie wybrałam, to Francja wybrała mnie ;) Był to prawdziwy “ślepy los”, a jak wiemy przypadków i ślepych losów w życiu nie ma – tak było i tym razem. Wylądowoałam na południu Francji w studenckim miasteczku Montpellier, skąd blisko miałam na Lazurowe Wybrzeże, a na Paryż odwiedziłam nie raz, mimo że był 3 godziny drogi TGV. Mimo że pojechałam tam ucząc się języka zaledwie od pół roku i nie miałam w zasadzie wcześniej żadnych marzeń związanych z tym krajem, to żywiłam wielkie nadzieje związane z wyjazdem. Pomimo tego, że miałam tylko 20 kilogramów do zabrania w walizce (na wiele wieeeeele miesięcy życia) to napchałam tam kompletnie nieracjonalnie sukienek i szpilek. Czy je założyłam? No nie bardzo :D Nawet na wycieczce do Cannes chodziłam w tenisówkach po kawałku wykładziny, który sumbolicznie tam rozłożyli. Tak rozbiło się moje pierwsze wyobrażenie o moich szałowych kreacjach na salach balowych we Francji. W rzeczy samej są eleganckie miejsca, do których można się wspaniale ubrać, jest ich mnóśtwo, ale nie były one dostępne dla studentki, która nikogo nie znała. Z kolei na ulicy wszyscy wyglądają typowo francusko – prosto, casualowo, moje brokaty by się nie sprawdziły :P Piękne kreacje to tylko jedno z wyobrażeń, które ostatecznie się rozpłynęły. Największym bólem byli… ludzie.
Serial “Emily in Paris” na Netflix trafnie pokazuje jacy są Francuzi, kiedy nie potrafisz odpowienio wypowiedzieć różnicy między “un” i “une” – właściwe udają, że nie rozumieją całego zdania :D To było tak cholernie bolesne zderzenie, kiedy przyleciałam dumna, ucząc się Francuskiego przez pół roku dzień w dzień, całkiem sprawnie już mówiąc i wtedy BOMBA – wszyscy udają, że Cię nie rozumieją i nikt nie chce z Tobą gadać. To było mocne zderzenie ze smutną rzeczywistością i taki otrzeźwiający kubeł, że jestem sama w kraju, w którym NIKT nie chce nawet próbować się ze mną porozumieć. Myślicie, że mogłam użyć nagielskiego? Na ten język reagowali jeszcze niechętniej ;)
Pamiętam, kiedy mega zmęczona po podróży – 2 samoloty, autobus i tramwaj w końcu znalazłam swój akademik – grubo po północy. Pod budynkiem, w którym był mój pokój siedziała garstka chłopaków i kiedy zobaczyli mnie z twielką walizką… nikt mi nie pomógł, bo nie zrozumieli czego od nich chcę lub… nie chcieli zrozumieć. Targałam bagaże na 4 piętro (bez widny), weszłam do swojego pokoju i okazało się, że nie ma tam NIC. Uwaga NIC. Ani poduszki, prześcieradła, ani kubka, łyżki NIC NIC NIC. Nie było nawet internetu – jedynym “przedmiotem” był materac z plastikowym pokrowcem :D Usiadłam i powiedziałam na skraju łez kładać się na plastiku spać – “po cholerę mi to wszystko było”.
Po co mi to było dowiaduję się do dzisiaj każdego dnia. Tamto doświadczenie tak nauczyło mnie samodzielności, odnajdywania się w każdych, nawet bardzo nieprzyjaznych warunkach, że stałam się bardzo mcona i bardzo samowystarczalna. Zbudowałam tam całe życie od nowa w kilka miesięcy – zyskałam przyjaciół z każdego zakątka świata od Brazylii, przez Peru po Tajwan, nauczyłam się języka oraz co najważniejsze ODUCZYŁAM się kompleksu niższości. Że jestem gorsza, bo z Polski, bo z małego miasta, bo nie mówię dobrze w języku. Wiedziałam, że nie jestem w żadnych warunkach czy tam czy w Polsce od nikogo gorsza, moja wartość jest totalnie niezależna od żadnych wargumentów. Dałam radę na końcu świata z groszami w portfelu, nie znając nikogo i przeżyłam PRZEPIĘKNY, NIEZAPOMNIANY CZAS – od tamtej pory wiedziałam, że mogę wszystko. Musiałam przetrwać i dać z siebie wszystko. Wyszłam z tego absolutnie zwycięsko, bo SILNA i pełna mocny do zbudowania życia w Polsce z pełnym poczuciem własnej wartości.
Kiedy po powrocie dostałam pierwszą pracę w mediach pracując w portalu show bizesowym… Uwierzcie mi – gwiazdy, które miewały różne humory podczas wywiadów, były żadną przeszkodą w porównaniu z Francuzami, przez których musiałam się przebijać kupując nawet bułkę :D Prawdopodobnie gdyby nie tamte francuskie doświadczenia, które często doprowadzały mnie do łez nigdy nie doszłabym zawodowo do miejsca, w którym jestem. Mogłabym poddać się już na starcie, będąc w tej piramidzie “nikim” jak często dawano mi odczuć. Nie miałabym tyle zaparcia, mocy i siły, żeby pozostac sobą w tym szalonym świecie. Te trudności na maksa mnie zbudowały, umocniły, ale i uskrzydliły, bo tak to z nimi jest, że…
TRUDNOŚCI SĄ DLA NAS A NIE PRZECIWKO NAM.
Pod koniec wyjazdu zaprzyjaźniłam się już z masą Francuzów, z którymi w rzeczy samej piłam wino na kolacjach snując filozoficzne rozmowy do rana – przepiękny czas! A kilka lat później stanęłam już w szpilkach i sukience na tym prawdziwym dywanie w Cannes w roli dziennikarki ;)
Na prawdziwe przysmaki trzeba po prostu czasem cierpliwie poczekać.
I chociaż serial “Emily in Paris” jest najprostszą z kolorowych rozrywek i stanowczo nie wyglądają tak ślicznie i radośnie pierwsze kroki we Francji to obudził we mnie wspaniałe, bezcenne wspomnienia. Polecam Wam (głównie dziewczyny ;)) ten serial na szarawe, jesienne wieczory. Można zapomnieć o trudnych tematach i pomarzyć… o pięknych widokach, strojach i romantycznych spacerach nad brzegiem Sekwany.
Bon appetit!
Barbra
PS zapraszam Was także do zerknięcia na moje bardzo nieinstagramowe zdjęcia z tego okresu :D