„To najgorszy rok w życiu, niech już się skończy”. Kto z Was powiedział tak przynajmniej raz w ostatnim czasie? Pandemia, niezrozumiałe decyzje rządu, przymusowy home office. Wiele złych rzeczy spotyka nas wszystkich w tym roku. To powoduje, że nastrój dramatycznie spada. Ciężko jest się siłować z tym każdego dnia. Zakopanie się pod kocem na cały dzień to bardzo kusząca wizja. Dużo bardziej niż mierzenie się z zawodowymi czy domowymi obowiązkami.
Tyle planów i marzeń musiało zostać odwołanych lub odłożonych w czasie. To powoduje, że nawet osoby, które na co dzień tryskają optymizmem, teraz widzą codzienność w ciemniejszych barwach niż zazwyczaj. Tak wiele spraw nie idzie po naszej myśli, że zaczynamy w siebie wątpić. Poddajemy się, myśląc, że w tym roku to już na pewno nic nie osiągniemy, bo wszystko idzie nie tak, nie po naszej myśli. Tracimy motywację i wiarę we własne siły. Jeszcze bardziej kulimy się pod ostrzałem przytłaczających informacji płynących z kraju czy ze świata.
W tym roku wyjątkowo często czułam się nieszczęśliwa. Odwoływanie planów, na które czekałam miesiącami i ograniczanie wolności skutkowało rzadszymi spotkaniami towarzyskimi. Nagle się okazało, że spędziłam wiele tygodni w tej mojej małej przestrzeni, która była moim biurem, oazą, miejscem do ćwiczeń i spania. Bałam się planować i marzyć, bo wiedziałam, że znów może skończyć się fiaskiem. Wiem też, że wiele z Was czuje podobnie. Wszyscy jesteśmy zagubieni w tej nowej rzeczywistości i to, że momentami czujemy się beznadziejnie nie wynika z tego, że to my jesteśmy beznadziejni. Po prostu musimy nauczyć się na nowo mierzyć z codziennością i stawiać czoła wyjątkowo wymagającym wyzwaniom.
TO NIC ZŁEGO CZUĆ SIĘ CZASEM ŹLE. TO NIC ZŁEGO NIE WIDZIEĆ SENSU. TO NIC ZŁEGO WĄTPIĆ.
Też mam takie dni i takie stany. Z całą troską pozwalam sobie na to. Wtedy odpuszczam wszystko i taplam się w tym moim złym samopoczuciu tyle, ile potrzebuję. Po takim czasie odradzam się na nowo. Mam podładowane baterie wewnętrze i zewnętrzne. Jestem emocjonalnie wyciszona. Mam też lepsze nastawienie na to, by zmierzyć się z tym co funduje mi świat. To jest ciągła walka. Każdego dnia otwieram oczy i musze zdecydować czy się poddaję czy jednak będę dążyć do tego, by mimo tego wszystkiego mieć wspaniały dzień.
Ten rok jest naprawdę paskudny. Zadał nam wszystkim tyle ciosów jak chyba żaden wcześniejszy, ale też chyba nigdy wcześniej nie odebrałam tak mocnej lekcji. Lekcji wdzięczności. Nauczyłam się zupełnie inaczej patrzeć na świat. Doceniam bardziej to, co mam. A jak się okazuje, mam naprawdę wiele. Ten rok zweryfikował wiele znajomości. Doceniam te, które wciąż są w moim życiu obecne. Cieszę się, że mam pracę, którą mogę wykonywać w bezpiecznej, domowej przestrzeni, a za którą wcześniej nie przepadałam. Radość sprawiają mi małe rzeczy, takie jak słońce za oknem czy spokojnie zjedzone śniadanie.
W tym kompletnie szalonym czasie stałam się bardziej spokojna, bo zrozumiałam, że to wszystko dzieje się po coś.
Świat musiał zwolnić, żebym ja dostrzegła to co mam, zamiast pędzić na oślep nie wiadomo właściwie za czym. Zweryfikowałam swoje priorytety, czemuś innemu przypisałam podium w hierarchii wartości. I po prostu zaufałam. Wierzę w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ufam, że w tym wszystkim jest jakiś większy cel, że po tej burzy nadejdzie jeszcze piękne słońce i tęcza.
Dlatego jeśli dziś czujecie się jakbyście przegrywali tę walkę z przeciwnościami to bez skrupułów zróbcie sobie dzień wyłączenia z życia. Prześpijcie cały dzień, jeśli macie na to ochotę. Popłaczcie, poużalajcie się nad sobą.
Kolejnego poranka otwórzcie oczy z myślą, że jeszcze będzie pięknie i tą piękną wizję możecie przecież pomału budować już od dziś. I możecie wyobrażać sobie Wasz totalnie wymarzony świat i każdego dnia swoim pozytywnym nastawieniem i wiarą zbliżać się do niego.
Ściskam,
Alicja
Alicja Janik dla www.barbra-belt.pl