Taka jestem trochę wkurzona. A to dlaczego – wypisuję.
Ostatnio podjechałam do szalonego przed świątecznie Blue City. Wchodzę nastawiona na cel – konkretny sklep, konkretny produkt i do domu. Każdy z nas kojarzy historię typu ,,poszła po buty, wyszła z sukienką” – tak było i tym razem. Ledwo weszłam do tegoż dużego obiektu i moim oczom ukazał się lokal obszerny, ładny, nieznany i pociągający. Zainteresowana wdepnęłam tam swoją nogą, żeby zobaczyć jakie radosne części garderoby można tam podotykać. Okazało się, że jestem ogólnie w raju i mogę tam już zostać.
Butik wypełniony ciuchami / dodatkami / gadżetami młodych projektantów – po brzegi. W wiekszości w cenach raczej nieprzewyższających kwot na Zarowych metkach. Czyli piękne, ciekawe egzemplarze, które nie są produkowane na masową skalę, o porządnej jakości – do tego w dostępnych ramach cenowych. Z racji gorącego okresu przedświątecznego nie wyszłam z pełnymi torbami, ale jednak nie udało mi się całkiem opanować i nabyłam dół od dresiwa. Wyjątkowo radosny dół, bo nie dość, że polskiej produkcji, to jeszcze mówiący do mnie z metek w ojczystym mym języku. Jako zagorzała patriotka byłam rozradowana tym produktem i tą letnią łąką, która zagościła w mojej raczej czarnej szafie.
Płacąc przy kasie wyraziłam swój wielki zachwyt nad miejscem, asortymentem, cenami i w ogóle wow. Niestety wtedy otrzymałam smutną informację. Butik jest tam tylko przejściowo (do końca grudnia). W takich chwilach otwiera mi się nożyk w kieszeni dresu. Nie dość, że aby kupić ciuch-inny-niż-wszystkie-od-młodego-twórcy można bazować tylko na zakupach internetowych, to jak zapala się światełko w tunelu – jest gaszone natychmiast. Dlaczego? Mamy kreatywnych, mega zdolnych ludzi, którzy robią coś innego, ciekawego, rozwojowego, a mogą pokazywać swoje rzeczy tylko w sieci i na kilku w roku Yard Sale’ach, które organizowane są głównie w Warszawie – przez samych uczestników (brawa za determinację). Przecież to nic zaskakującego, że młody człowiek z nowym produktem nie jest w stanie otwierać własnego, samodzielnego butiku. Tym bardziej, że nie jest to prawie bez kosztowe świadczenie usług, a sprzedaż produktu, na którego produkcję trzeba mieć KUPĘ KASY. Dlatego nie kumam dlaczego chociaż takie inicjatywy jak stałe, duże butiki z różnymi markami nie mógłby być na przykład porządnie dofinansowane przez państwo, żeby wspierać rozwijający się filar rynku?
Pogrzebałam trochę w sieci i wychodzi na to, że jakiekolwiek wsparcie / dofinansowanie / inicjatywa państwowa kompletnie w tym temacie nie istnieje. Są jakieś wyjątkowo marne stypendia dla wyróżniających się studentów, a potem radź sobie krawcu sam. Wiem, że teraz wiele dziedzin mogłoby krzyknąć ,,my też nie mamy pomocy”, jednak moim zdaniem moda jest kawałkiem sztuki i cząstką kultury, którą należy pielęgnować, szczególnie jeżeli jest tyle talentów. A u nas co? takie trochę gówno.
Dlatego szalenie zachęcam do samodzielnego wspierania młodej mody. Jeżeli kupujecie w sieciówkach możecie spokojnie przerzucić się na kupowanie online u młodych marek. Jest masa sklepów online z ciekawymi rzeczami, które po przecenach potrafią być nawet sporo tańsze od tworów typu Zara. Kupowanie przez net oczywiście nie jest tak euforycznie przyjemne jak dotknięcie prawdziwej tkaniny, ale jednak jak nie ma co się lubi… Polecam, wspierajmy, skoro żaden minister za nas tego nie zrobi. Alleluja!
PS1 nie jest to żadna forma reklamowa, ani post sponsorowany :D
PS2 zaczynam kontemplację nad wprowadzeniem na blog form wideo, zawierających treści błahe.. Trzymajcie się mocno Waszych monitorów, w końcu będzie prawdziwa ja przed kamerą – i mój prawdziwy pies.