Pomyślałam sobie, że powiem Wam tak prosto, szczerze od serca jak teraz wygląda moja codzienność i dlaczego piszę do Was te teksty. Jesteście tu w większości od tyyylu lat, zawsze staram się Was wspierać, a czasem wkładać kij w mrowisko, ale też po to, żeby zachęcić Was do refleksji i rozwoju. Piszę to wszystko nie dlatego, że moje życie jest perfekcyjne i wiem lepiej. Piszę dlatego, że uważam, że trzeba się wspierać, a jeżeli coś już przeżyłam, coś wycierpiałam, coś poznałam chcę podzielić się z Wami tym, co z tego wyniosłam, żeby dało owoce. I teraz szczególnie jesteśmy w takim czasie – wsparcia, prawdy i tego, że wszyscy jesteśmy równo udupieni :D
Dzisiaj spotkał mnie kryzys numer dwa. Kryzys dnia, w którym dowiedziałam się, że nie mogę pojechać do domu na święta. Kryzys, w którym nie wiem kiedy zobaczę chłopaka, który mieszka w innym mieście. Kryzys tego, że od 3 tygodni jestem sama z psem w domu, który jest moją wielką miłością, a nie czuje się dobrze i czasem z tym wszystkim po prostu potrzebuję wsparcia, obecności drugiego człowieka, a gdybym zachorowała… też byłabym z tym wszystkim sama, a wiem dobrze jak to gorzko smakuje – o tym za chwilę. Jest to czas, w którym mam pracę i jestem za to kosmicznie wdzięczna, ale jednak nie mogę wykonywać jej w 100% zdalnie, więc idąc do niej w jakimś procencie jednak ryzykuję. Mimo że są ludzi, którzy mają dużo ciężej, gorzej, są na pierwszej linii frontu – każdy ma jednak swój własny wycinek świata i dla każdego z nas nie jest to wszystko proste – tak po ludzku.
Pamiętam już czas w moim życiu, kiedy leżałam sama w domu, w łóżku. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, a bliscy byli wiele kilometrów ode mnie. Najpierw przez wiele dni coś podejrzewałam, ale pewnego dnia nagle, z godziny na godzinę atakowała mnie choroba, która postępowała błyskawicznie. Właściwie w przeciągu kilku godzin ataku nie mogłam już otworzyć samodzielnie butelki, nie mówiąc już o swobodnym poruszaniu się. Dławiłam się łzami z przerażenia z każdym kolejnym zagadkowym prądem przechodącym przez moje ciało, a działo się to non stop. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że pokonałam ten najgroźniejszy etap, ale ta choroba wciąż jest we mnie, więc mimo tego, że jestem młoda, wcale nie czuję się super bezpiecznie i “w bańce” jak też przeczytałam. Wcale też nie jestem “odrealniona”, wiem też dokładnie “jak wygląda życie”, mimo że czasem ktoś ma ochotę taką tezę wysnuć w social mediach widząc moje pozytywne wpisy. Ja nie jestem pozytywna dlatego, że jest mi za wygodnie i nie znam życia. Jestem pozytywna dlatego, że znam życie i wiem, że DZIĘKI TEMU MOGĘ DAĆ INNYM, ZYSKAĆ I PRZYCIĄGNĄĆ WIĘCEJ DOBREGO. Wiem też, że każda sytuacja może wyjść na dobre jeżeli wyciągniemy z niej lekcję – wtedy przestaje być przekleństwem, staje się błogosławiństwem.
Borelioza – przeżyłam. Przeczytaj, możesz uratować komuś życie.
Jestem sama, ale nie samotna. Tak samo jak Wy wszyscy w Waszych domach – może jesteście zamknięci, może jesteście sami ze swoimi mniejszymi i wielkimi dramtami, ale nie jesteście samotni. Moimi tekstami chcę Wam dać Wam wsparcie, obecność i realną uwagę. Ja nie piszę tego wszystkiego, bo się nudzę (bo się wcale nie nudzę!). Piszę to ZAWSZE Z MYŚLĄ O WAS – wszystkich ale i pojedynczych jednostkach, z których nawet JEDNA może zmienić nastawienie, mieć łezkę w oku, poczuć wsparcie – z myślą o Tobie to piszę. Robię to dlatego, że wierzę, że to może Wam dać trochę iskry, światła i wsparcia w tym szalonym czasie i długo po nim. Natomiast to nie tylko ja, to wsparcie płynie z wielu stron. Piszę ten tekst oglądając koncert wokalistów dla lekarzy i serio łzy cisną mi się do oczu jak spływają kolejne miliony od ludzi dla działaczy służby zdrowia i środki ochrony, których potrzebują. To jest PIĘKNE, że w takich chwilach potrafimy się wspierać. Chcesz wsparcia? Udziel go chociaż na mikro skalę. Obiecuję, że wróci ze zwielokrotnioną siłą.
Miałam dzisiaj chujowy dzień – ni mniej ni więcej. Nie znajdę ładniejszego wyrazu.
Ale na koniec dnia chcę Wam napisać, że mam w dupie zewnętrzne okoliczności. Bo to nie okoliczności definiują jak mamy się czuć. TO MY MOŻEMY WYBRAĆ JAK PODCHODZIMY DO ZEWNĘTRZNYCH OKOLICZNOŚCI i mimo wszystko być kreatorami naszego życia. Może nie w wymarzony sposób sprzed 3 miesięcy, bo świat się nieodwracalnie zmienił. Ale wciąż mamy wybór – możemy się rozwijać, sięgać po budujące treści, pomagać innym, którzy teraz bardzo nas potrzebują i MIEĆ NADZIEJĘ.
Ja mam nadzieję – wielką, niezaprzeczelną i mimo różnych dni nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Pozostanę pełna nadziei i będę ją Wam przekazywać – mimo wszystko. Kropka.
Kochani, życzę Wam refleksji, przeżywania tego czasu i przede wszystkim ZDROWIA.
Nie jesteście sami. Wasza Barbra <3
AKTUALIZACJA. Dostałam od Was po tym artykule tyle wiadomości, szczerych wyznań, opisów Waszych sytuacji, ale też wyrazów docenienia tego, co macie… Dostałam tyle współczucia, wspóldzielonych łez, szczerości i WSPARCIA, że chyba uznałabym się za dziwną gdybym dzisiaj dalej miała kiepski humor :D Dziękuję Wam za każde słowo, filmik, wiadomość. To uświadomiło mi podwójnie, że to, co napisałam ma sens “Chcesz wsparcia? Udziel go chociaż na mikro skalę. Obiecuję, że wróci ze zwielokrotnioną siłą.” Dziękuję Wam moje blogowe Anioły – wielka moc ode mnie jest już w drodze do Was, czekajcie na rezultaty ;) Pięknego dnia!