Pamiętam jak lat temu chyba pięć wylałam swój gigantyczny zachwyt nad Barceloną, którą wtedy widziałam pierwszy raz w młodym życiu. Już wtedy poprzysięgłam kolejną wizytę – nie szybką, nie z plecakiem i w traperach, nie w biegu. A że w zwyczaju mam realizację założeń wszelkich – dokonało się.
Korzystając z urody takiego zjawiska jakim jest długi weekend pofrunęłam do Katalonii. Sympatycznie okazało się, że w Polsce leje, a tam jest pięknie – myślę, że znacie to spotęgowane uczucie absolutnej radości, kiedy okazuje się, że zostawiło się za sobą marną aurę na rzecz doskonałej. Nie wiem dlaczego tak jest skoro i tak w tym drugim miejscu nas nie ma i ostatecznie co nas to obchodzi czy pada czy mży… – człowiek jest jednak chytry, zły.
Miejsce noclegowe wybrałam w Dzielnicy Gotyckiej, której ciasne uliczki i małe knajpki pełne lokalesów, kompletnie mnie wessały. W związku z powyższym turystyczną Ramblę omijałam potężnym łukiem, bo serio kojarzy mi się z Nowym Światem, który ma sens tylko w zimę, kiedy palą się światełka. Główne ulice dużych miast mają to do siebie, że po bliższej analizie okazuje się, że kultury kraju to tam raczej nie uraczysz. Stado turystów i knajpa na knajpie – z jedzeniem drogim oraz marnym.
Założenie tego wyjazdu było jasne – wsysać atmosferę, jeść lokalne cuda, pić dużo pysznej Cavy, opalić lico nad lazurowym morzem i słyszeć gitarę. Dokonało się – budząc się rano widziałam gwar uliczek pod stopami, a idąc spać, tłumy fajnych, młodych osobników z piwkiem, blantem czy instrumentem. Któregoś wieczoru trafiłam do knajpy, którą w Polsce od razu podpisano by pod hipsterską (wiadomo) – wielkie stare fotele, regały z książkami z lat dawnych, winyle tu i tam, tylko ludzie normalni, a nie z brodami do brzucha i brudną czapką. W którymś momencie przy wspólnym stole pełnym ludzi obudziła się gitara. Wszyscy zamilkli a do gitary doszedł głos. Najpiękniejszy, najbardziej upajający głos świata. Dziewczyna zaśpiewała jakąś totalnie przejmującą hiszpańską piosenkę, jednocześnie szokując wszystkich. Kompletnie magiczna sytuacja, niewymuszona, spontaniczna, taka po prostu. Szkoda, że u nas trochę brakuje takiej otwartości, energii, pasji wylewanej publicznie – bo tak. I takich sytuacji z krótkiego pobytu mogę wymienić kilkanaście, kiedy prawdziwe katalońskie życie wręcz ocierało się o mnie w sklepie, knajpie, na chodniku. Coś pięknego. Barcelona znowu mnie porwała i znowu inaczej. Wcześniej odhaczyłam wszystkie Sagrady i innych Gaudich , teraz wdychałam prawdziwe Katalońskie życie. Z każdym tapasem uwielbiałam je bardziej i po raz kolejny wpadłam w hiszpańskie szpony.
Nie bez wpływu był też fakt, że to szanowne miasto leży zaledwie 2 godziny drogi od mojego studenckiego, francuskiego Montpellier, gdzie spędziłam przecież kawał wybitnych chwil. Jednak brzeg tu i brzeg tam nie różni się aż tak bardzo, dlatego czułam się trochę jak na własnych śmieciach.
Na chwilę wycieczki zostawiam w spokoju – trzeba zażyć polskiego lata, które uwielbiam aż za bardzo. Czyli Hel, czyli przyczepa, czyli wieczny plener z kundlem i kocem. Tak!
PS a tu jakbyście mieli zupełnie przez przypadek deficyt mojego biadolenia :D OH Wywiad
10 comments
Byłaś u Picassa???
Rozumiem Twoje oczarowanie Barceloną, bo faktycznie jest tam bosko. Ale poczekaj aż zobaczysz Madryt :)
Super fotki,zazdroszcze!
Gosc… kolejka jak cholera :P trafiłam na darmowa niedzielę
kamilo… wiem !!! słyszałam to z tysiąc razy MUSZĘ!
A masz jakieś miejsca do zarekomendowania??? jadę niedługo
Hubert Urbański !!!!!! PADŁAM ;D:D
dantys… mam! w wolnej chwili skrobnę
kate_ck… święta prawda :D
Jezu… jak ja dawno tu nie byłem :P
Jak wrócę do domu to przeczytam i’i dam większy komentarz, świat za bardzo przyspieszył ostatnio :)
eventualni… no nadrabiaj nadrabiaj, Twoje zachowanie jest naganne :D
fajne buty !!!! gdzie nabyłaś?