Pamiętam pierwszy raz, kiedy różowy bucik stanął na amerykańskiej ziemi. Kultowy, pomaturalny 2007 rok. To co grzało mnie najbardziej to zakupy, ,,fancy” knajpy, plaże – koniecznie te ,,modniejsze” z chłopcami z 6-packiem, i wszystko byle bliżej Down Town i drapaczy chmur – bo im bliżej centrum tym bardziej światowo co nie? Nie ważne co teraz o tym myślę – wtedy było idealnie, bo niezależnie od wszystkiego PO MOJEMU, czyli w jedyny słuszny sposób. Minęło prawie 8 lat i z pobytu na pobyt (a było ich chyba 6) smakuję tę Amerykę zupełnie inaczej niż kiedyś…
Potrzeby są inne, zainteresowania to już w ogóle, a system wartości to jakby od innego człowieka ktoś mi przeszczepił. Tym razem prawie totalnie olałam zakupy – przywiozłam sobie winyle i albumy malarskie (nawet mnie to bawi :P) – miejsca im bardziej w prawdziwym, zupełnie nielśniącym stylu tym lepiej, a dużo prędzej poszuram butem na pustej plaży, albo w starym kinie gdzieś na obrzeżach miasta. Czyli w sumie zmieniło się wszystko, ale chyba tak trochę jest, że od nieokiełznanego etapu ,,18-tka w cekinach”, do momentu ,,26-latka z hipoteką” – sporo się zmienia. Ale ale, nie należy czytać tego: ,,Pasek się uspokoiła, spoważniała”. NIE NIE NIE. Co ciekawe dzisiejszy etap jest dużo bardziej intensywny, ma więcej pierdolnięcia – ale jest to pierdolnięcie świadomie spersonalizowane, dlatego takie dobre, jakościowe oraz z przytupem.
Zapowiedziałam już wcześniej, że wybieram się do KOŚCIOŁA. Nie w poszukiwaniu zbawienia, nie Boga, nie uniesień – czysto poznawczo. Myślę, że właściwszą nazwą dla miejsca, które odwiedziłam nie będzie jednak kościół… Nazwijmy to ,,wspólnotą szkoleniową”. Otóż budynek wygląda ni mniej ni więcej – jak galeria handlowa. W środku oprócz sal, na których odbywają się ,,szkolenia-nabożeństwa” są także kawiarnie, księgarnie, punkty opieki nad dziećmi, biuro obsługi klienta i sporo ruchomych schodów. Potem zaczął się SHOW. Sala wielopoziomowa, zdecydowanie porównywalna wielkością widowni do naszej Opery Narodowej – wypełniona prawie po brzegi. Ciemno, na ekranach pojawia się PREZENTACJA do głębi trafiająca w duszę ( :P) , a następnie jest KONCERT. Piosenki raczej mało religijne, ale wszyscy mocno poruszeni, na ekranie jest puszczany tekst, więc nawet można pośpiewać – oczywiście, że śpiewałam! Potem ,,ogłoszenia parafialne”, dobrowolna ofiara w dowolnej kwocie (za to plus) z delikatną zachętą do wykupienia członkostwa (wiadomo), a następnie wspomniane wcześniej ,,szkolenie-nabożeństwo”. Podczas przemówienia na ekranie (tym od prezentacji) raz na jakiś czas wyskakuje numerek, który oznacza, że rodzic, który ma dziecko O TYM NUMERKU musi się po nie zgłosić, bo chce wydalić lub płacze. Ponumerowane dzieci – to jest postęp. Ale wróćmy do tematu dlaczego nazywam to szkoleniem? Otóż kiedyś przez dłuższy czas pracowałam w firmie szkoleniowej i dość dobrze znam programy zajęć typu ,,Techniki motywacyjne”, ,,zarządzanie stresem” itp. Tutaj wszystko brzmiało dokładnie jak na tego typu zajęciach – była nawet tablica i rysowanie schematów. Na koniec 1 modlitwa i nara. Czy uważam to zjawiska za złe? Absolutnie nie. Jeżeli ludzie mogą mieć dostęp do darmowych SZKOLEŃ raz w tygodniu, które pomogą być bardziej efektywnym i lepszym człowiekiem to czemu nie, ALE jestem przeciwna nazywaniem tego KOŚCIOŁEM. Jak to kiedyś usłyszałam na bardzo zabawnym koncercie Behemotha ,,Nie ma Boga, jest człowiek” – tak właśnie czułam się w tym miejscu, Bóg nie zajrzał do tego multipleksu już dawno. Ale nie mój cyrk, nie moje małpy – doświadczenie pierwszorzędne, zbawienia nie było.
To była Ameryka, która czasem boli, martwi i sprawia, że czasem myślimy o Amerykanach jak o ludziach lekko głupawych. Nie moja Ameryka, lecz warto ją poznać, bo to bardzo CIEKAWE. Zejdźmy do MOJEJ Ameryki. Klasyczne bary to absolutny mus, który trzeba zaliczyć. I z pewnością nie warto wchodzić tam, gdzie przywołuje Cię typowo europejski marketing. Idź tam, gdzie ciężko na wejściu zauważyć nawet nazwę miejsca. Tam znajdziesz TEN klimat – jedyny, niepowtarzalny, z ludźmi z dziwnych światów w każdym wieku, od których usłyszysz historie takie, jak w najbardziej abstrakcyjnych amerykańskich filmach. A jeżeli jesteś w Chicago to przegrasz życie, jeżeli nie zajrzysz do jakiejś starej bluesowej knajpki z muzyką na żywo. Tam odpłyniesz, wejdziesz w świat inny, a tak cholernie prawdziwy, że chce się tam zostać na zawsze, żeby tylko słuchać 70-letniego czarnoskórego muzyka grającego na przykład ustami na swojej gitarze i bujać ciałem w tym rytmie – bez końca. Taka magia, prawdziwie uchowana, bez obciążenia XXI wiekiem zdarza się strasznie rzadko w tym świecie – a w konsumpcyjnej Ameryce paradoksalnie o to bardzo łatwo. Polecam Kingston Mines, chociaż nieco odbiega od klimatu miejsca bez szyldu, bo znane jest z muzy w całych Stanach.
Jak wiadomo miejsca tworzą ludzie. I dla mnie magią Stanów jest to, że lokalizacje zachowane od lat w swoim stylu nie znają czegoś takiego jak selekcja wiekowa – lubisz to co tam grają / podają / wyświetlają? Jesteś. Niezależnie czy masz 20 czy 100 lat. Nigdy nie poczujesz się odosobniony, nawet jeżeli jesteś bardzo dziwnym okazem – i jeszcze z pewnością ktoś do Ciebie zagada – tak po prostu, bez interesu. Tym kluczem poznałam już cały pakiet niezłych wielopokoleniowych historii. Knajpa ze śniadaniami, która w niezmienionej formie działa od 30 lat ma tę samą kucharkę robiącą od 3 dych te same pancakes? Do tego ze stałymi klientami, przywiązanymi do swoich stołków od tych samych 3 dekad? Spoko, znajdziesz bez problemu, co więcej – po tym doświadczeniu stwierdzisz, że Amerykańskie filmy nie tylko nie są przerysowane, ale w sumie pokazują mniej niż jest w rzeczywistości :) I to jest piękne – że legendą tego lądu ciężko się rozczarować.
Było też fenomenalne kino, które pamięta rok 1929 – Music Box Theatre. W repertuarze w większości ma najstarsze klasyki i wciąż dość wiernie oddajee klimat mocno niedzisiejszy. A najbardziej urocza była… przerwa a w seansie. KURTYNA w dół i wszyscy poszli zaopatrzyć się w koktajle na szampanie :D W Stanach jest tak, że albo grubo, albo wcale, dlatego nawet wizyta w sklepie ze starociami to jakieś cholerne przeżycie na dziwnie olbrzymią skalę. Znajdzie się tu wszystko włącznie z bardzo wiekowymi fotelami dentystycznymi, klasykami motoryzacji i gazetami z czasów wojny. Od tak rzucone na którymś z pięter 3 pięter. A po antykach – na bingo. Bo mogę :)
Za to wszystko Amerykę można pokochać. Powierzchownie jest dość wstrętnym, masowym molochem z wielkimi hamburgerami, mało bystrymi ludźmi i rozrywkami na poziomie ,,to tylko możliwe w Stanach”. Ale wystarczy zajrzeć trochę dalej, wejść w nieco głębszą uliczkę, poszukać trochę bardziej, a doświadczy się rzeczy, które ciężko uraczyć gdziekolwiek na świecie. I co dość magiczne – nawet niedzisiejsza Ameryka, którą znamy z książek Kerouaca, obrazów Hoppera, czy niezliczonych klasyków kina – właśnie taką Amerykę wciąż można znaleźć, dotknąć i possać.
Mogłabym tak pisać i pisać, wspominając szereg innych miejsc, w których byłam, rzeczy które zrobiłam i płynów, które wypiłam, ale po co? Piszę nie po to, żeby robić tu kronikę podróży czy laurkę z wakacji. Najpiękniejsze w podróżowaniu jest to, że wszystko, co się przeżyło /zobaczyło, tak naprawdę zostaje na całe życie w pewnym bijącym organie pod żebrami – nie na facebuniu, nie na blogach. Dlatego APELUJĘ – powoli wypychajcie dzieciaki świnkę skarbonkę, żeby świat zobaczyć na własne oczy, a nie przez wirtualne okno. Nie ważne czy Amerykę, lasy tropikalne, czy zamki na Śląsku- ważne, żeby po swojemu, tylko dla siebie i w pełni. Jakkolwiek to rozumiesz – Ty, Ty i Ty :)
Baśka – tonem stanowczym.
6 comments
dzięki za tekst, bo pewnie tam nie pojadę, więc dobrze choć trochę poznać Amerykę. Jako, że trafiłam tutaj z Pudelka interesuje mnie to, czemu Pudel promuje takich pustaków? Wszyscy mają ich dość a on ciągle wciska te siwce i inne?
Aga… trudny temat :) Za Pudelka PL nie mogę odpowiadać, ponieważ tam nie pracuję, ale analogia wszędzie jest ta sama – także w TV. Niestety ludzie poszukują treści tego typu, dlatego je dostarczamy. Obserwując po statystykach – dobra rozmowa z fajnym aktorem przyciągnie bardzo małą oglądalność, ten sam aktor, który powie coś nietypowego ze swojego życia prywatnego – to już mocny temat, ale i tak nigdy nie wygra z byle bzdurą rzuconą przez gwiazdkę Warsaw Shore… Dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia. Dlaczego społeczeństwo szuka takich treści? Boję się zapytać :) Niestety żeby istnieć media rozrywkowe muszą dostarczać treści z każdej półki, ale z pewnością nie mogą odebrać sobie głównego źródła kliknięć i zainteresowania tłumu, czyli celebryckiej papki… to tak w skrócie :)
Racja. Nie wiem czy zauważyłaś komentarze niejakiego Antka Muzykanta. On ma też swoje teorie na ten temat. Niestety jest kasowany. Myślę, że pół biedy jest puszczanie tego typu info z pseudo gwiazdkami ale nie powinno się przynajmniej mieszać w komentarzach, niestety niewygodne komentarze są notorycznie usuwane z pudelka i to chyba najbardziej wkurza ludzi, że nie mogą mówić tego co myślą bo ktoś to i tak wykasuje.
Generalnie mam nadzieję, że ci na prawdę wartościowi i inteligentni ludzie i tak zrobią karierę i to nie za pomocą pokazywania gołej dupy, ale tego co sobą reprezentują. Od samego początku zwróciłaś uwagę na siebie i przyćmiewasz te pseudo gwiazdki, prostytutki z szoł biznesnu oraz bijesz na głowę pod względem inteligencji, humoru i profesjonalizmu. Dlatego życzę Ci aby Ci się udawało osiągnąć to co sobie postawisz za cel. Widzisz na co dzień jak ludzie się sprzedają za kasę. Jak oni się muszą potem czuć patrząc na siebie w lustrze? To jest jak sprzedanie duszy. Można to zrobić tylko raz, potem się jest już tylko marionetką. Pozdrawiam, będę śledzić co piszesz, bo WARTO :)
Aga… bardzo to miłe co piszesz, dzięki :) Każde słowo otuchy w tym dziwnym świecie jest bardzo potrzebne! Co do komentarzy – wydaje mi się, że kasowane są tylko te niecenzuralne, bo portal odpowiada prawie też za nie. Czyli gwiazda może pozwać portal za to, że ten nie moderuje komentarzy i naruszają dobra osobiste… Tak to zdaje się działa. Co do tych karier przez pokazanie tyłka – jakież to kariery? Na rok, dwa lata i tyle. Prawdziwe, zasłużone twarze typu Kora są niezatapialne – i na te zawsze będzie miejsce :) na szczęście.
Zazdroszczę Ci tych wyjazdów do Stanów… choć podejrzewam że ja bym nie wykorzystał ich w taki sposób jak Ty – zamiast zwiedzać kraj waliłbym od razu w góry i jeździł na desce czy nartach… a potem pewnie żałował po powrocie że się nie wykorzystało tego czasu inaczej. Chociaż… nie wiem czy bym żałował ;-) Najwazniejsze robić to co się kocha:)
tak czy inaczej… fajnie się czyta Twoje wpisy, bo nie są powierzchowne.
Nie żałowałbyś – póki jest po Twojemu to jest najlepiej :) A w sprawie gór, to ze względu na Stany w tym roku musiałam odpuścić narty i CIERPIĘ!