Pierwsze słowo. Jedyne trudne, czasem niewykonalne. Ciekawa jestem czy wielcy pisarze zanim wypełnią kartki myślami, najpierw mają poukładane je skrzętnie i solidnie w głowie i dokładnie wiedzą jak zaczną przemieniać je w postać materialną. Jeżeli tak to wielką pisarką nie będę nigdy. Są momenty, w których po prostu piszę bez planu. Uwielbiam je.
Zawsze wygląda to podobnie. Mam dłuższą chwilę zawieszenia. Jestem sama – nie całkiem. Ja i moje myśli. Ale nie są to myśli, które nie dają mi spokoju, dlatego muszę przelewać je na mało poetycki dokument pakietu Office. Moje myśli są w tych chwilach raczej spokojne, zrównoważone, nie poukładane, ale jednak harmonijne. Leżę w towarzystwie idealnie wykrochmalonych, uniwersyteckich prześcieradeł i myślę o tym jak fatalne jest zdanie ,,co by było gdyby”. Tragedią jest dopuszczenie do tego by to zdanie kiedykolwiek padło. W każdym wyborze są przynajmniej 2 opcje. Ale to kluczowe i parszywe zdanie wypowiemy tylko w sytuacji gdy przegapimy wariant, który był bardziej ryzykowny, mniej pewny, bardzo NASZ, ale zawsze – trudniejszy. Moja kultowa profesor, której zawdzięczam umiejętność funkcjonowania we francuskich realiach powiedziała mi złote zdanie, które dało mi rozwiązanie do zagadki, której wynik już znałam, ale nie wiedziałam jak do niego doszłam (na matematyce za takie rozwiązanie dostawało się 0 punktów). Mówi ,,zawsze wybieraj trudniejszą drogę”. Cholerna prawda. Analizując krok po kroku swój niezbyt długi, ale treściwy żywot stwierdzam, że każda trudniejsza opcja ostatecznie okazywała się tą słuszną. Jedyną barierą w dokonywaniu takich decyzji jest kolejne kultowe pytanie wypowiadane w towarzystwie lustra – ,,a co jeśli?” się nie uda oczywiście. Prawda jest taka, że w momencie wyboru już możemy wywiesić zwycięską flagę. Bo nawet jeżeli nie wszystko od razu poukłada się idealnie po naszej myśli to świadomość, że żyjemy trudniej ale po swojemu leczy wszystkie zadrapania. Zadrapania które ostatecznie zamieniają się w mikroskopijne, nic nieznaczące blizny, które przyjemnie przypominają tylko o drodze do naszego własnoręcznie wyreżyserowanego i wypracowanego happy endu pozbawionego wątpliwości, że mogło być inaczej – lepiej.
Leżę sobie bezczelnie krusząc na prześcieradło – to wykrochmalone. Każdy ma swoją taktykę na jedzenie chrupek – ja najpierw zlizuję przyprawy, a dopiero potem rozgryzam całość. Stąd okruchy. Tak sobie myślę na siłę – co by było gdybym wybrała moją łatwiejszą drogę , bez wyjazdu na francuskie lądy. Na siłę bo wcale się nad tym wcześniej nie zastanawiałam, bo w ogóle nie ciągnie mnie myślami do tamtego ,,bezpiecznego” scenariusza – wybrałam trudniej. Żyłabym swoim dawnym życiem, świetnym. Nawet lepszym bo wyjeżdżając zrezygnowałam z szansy, która właśnie otworzyła mi drzwi, a może nawet wrota. A jednak wybór pociągnął mnie tutaj – do miejsca, w którym dostałam tak wiele odpowiedzi na swoje wiecznie odwiedzające mnie pytania, że czuję się lekka jak bibułka. Z tym pakietem nowych odkryć w samej sobie, będę mogła śmiało wracać do swojego życia kochając je jeszcze bardziej niż do tej pory. Dziewczyny, chłopaki, dzieciaki zapamiętajcie to moje nocne wypisywanie. Będziecie szczęśliwi tak, że trudno będzie Wam w to uwierzyć. Sprzątam okruchy i śpię.
13 comments
Sama widzisz, ile juz wspanialych, pozytywnych dowiadczen Cie spotkalo po tak krotkim okresie mieszkania we Francji. A ile jeszcze Cie czeka? Z pewnoscia masz przed soba mnostwo nowych przezyc, poznanie nowych ludzi, bliskie relacje z niektorymi z nich i niewatpliwie pewne zyciowe doswiadczenie.
Pewnie każdy pisarz ma inaczej. Niedawno znajomy na takiej stronie “Polak potrafi” zgłosił pomysł, że chce objechać motorkiem całą Polskę i z tego co tam przeżyje napisze opowiadanie, ale raczej motywując się niż opisując to co zobaczył. I się udało, ludzie wpłacili mu na podróż a książka jest już napisana :)
Przypadkiem trafiłem na Twój blog, ale jest okey :)
Beatrice… prawda – jest cudownie. Jednak nawet nie chodzi mi tutaj o Francję samą w sobie i życie tutaj. Chodzi raczej o to, że wrzuciłam siebie w zupełnie inny świat, dzięki czemu mogę lepiej zrozumieć czego tak naprawdę w życiu chcę. Bezcenne :)
Andy… ,,jest okey” to już coś :D A pomysł z motorkiem – rewelacja! Wiesz jak nazywa się książka/autor ??
Autora można powiedzieć, że znam (tylko, że przez internet), nazywa się Martin Lechowicz, ale książka jeszcze się nie ukazała.
Niedawno nagrał taką piosenkę, która stała się popularna na youtube: http://www.youtube.com/watch?v=wk6sZirAZ9o
To oczywiście krytyka grobowego podejścia do życia, jak nie ma jakiejś tragedii to nie ma Polski :)
Basiu, bardzo mnie się podoba jak tak tutaj wypisujesz swoje przemyślenia.. i tak sobie rozważam, że bardzo Ci zazdroszczę! tej odwagi do wyboru trudniejszych dróg… a przy okazji zdobywania świadomości samej siebie! to nie jest proste! Można powiedzieć, że inspirujesz.. ;)
Poprosze foty z Marsylii…NOW!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Masz rację, fatalne jest “co by było gdyby…”. A mój idol, prof. Bartoszewski powtarza, że gdybają tylko głupcy :)
Andy… ok sprawdzam ! Dzięki :)
maggg… lepiej czuję się w sformułowaniu, że ,,dopinguję”, a nie inspiruję. To drugie to takie duże słowo :P Odwaga w życiu jest potrzebna, lub inaczej – NIEZBĘDNA.
Ewa… najpierw Nicea :)
szczurek… pokłony dla Pana Profesora :)
Lubię czasem wpaść na Twojego bloga i poczytać coś pozytywnego i kolorowego. Wybory, wybory… Wszyscy przed nimi stajemy. Czasem podejmujemy decyzję “ochronną” z lęku, że się nie uda – albo dlatego, że akurat potrzebujemy sytuacji bezpiecznej. Ale zaryzykować przyjdzie prędzej czy później. Dlatego warto wyznawać zasadę “lepiej zgrzeszyć i później żałować, niż żałować, że się nie zgrzeszyło”. Pozdrawiam cieplutko :)
Jagna… wydaje mi się, że do momentu kiedy nie krzywdzimy innych i nie popadamy w jakieś szaleńcze zachowania kosztem innych – każdy grzech jest dobry :P
Ciekawe czy spodała ci sie MArsylia, chyba najbrudniejsze francuskie miasto jakie widziałam.
Spodobała, oczywiscie.
Olinka… szczerze to poruszałam się tylko w granicach ścisłego centrum i tam brud mnie nie przytłoczył. Może miałam farta i właśnie sprzątnęli, albo centrum wygląda przyzwoicie zazwyczaj :) O Marsylii w kolejnym wpisie