„Oraz proszę unikać stresu.” Która z Was to słyszała przynajmniej raz, zazwyczaj od lekarza? Albo, żebyście wyluzowały, odpuściły, przestały się przejmować, dały spokój? Ja mam wrażenie, że słyszę to przez całe swoje życie. Od rodziny, lekarzy, przyjaciół, partnerów, współpracowników. Wtedy myślę tylko: ale jak? W jaki sposób? Taka jest moja natura. Taki mam charakter.
Migrena na tle nerwowym. Taką diagnozę usłyszałam w wieku 12 lat. Byłam małą dziewczynką, która po dwóch tygodniach w szpitalu i wielu badaniach dowiedziała się, że ten niewyobrażalny ból głowy i nudności powoduje długotrwały stres. Ale skąd u takiego dziecka stres?
Minęło 17 lat, a bóle brzucha, głowy, spięcie mięśni, problemy ze snem wciąż są ze mną. I to nie jest tak, że nigdy nie próbowałam z tym walczyć. Terapeuta, dietetyk, osteopata, neurolog, gastrolog. Sprawdziłam wiele dróg. To jednak na nic, jeśli nie będę miała otwartej głowy i gotowości do zmian.
To właśnie ciągłe, nadmierne przejmowanie się dosłownie wszystkim, nawet tym co się jeszcze nie wydarzyło doprowadziło mnie do momentu, kiedy ten stres odczuwam fizycznie, bardzo dotkliwie, namacalnie.
Mam wrażenie, że to jest trochę tak, jak z rzucaniem nałogu. Nieustannie trzeba się pilnować. Być na baczności w razie nieoczekiwanego zagrożenia. A kiedy ono się pojawi całe swoje skupienie skierować na tym, żeby to od siebie odepchnąć. Nie dopuścić do tego, żeby myśli wirowały, ręce się trzęsły, głos drżał, oczy szkliły, a serce waliło jak młot.
Stres potrafi odebrać sporo pewności siebie. Potrafi stanąć na drodze do spełnienia marzeń. Na drodze po sukces, szczęśliwe życie. Nierzadko wyłącza z życia towarzyskiego. Doprowadza do nieobecności w szkole czy na uczelni. Niska samoocena, niepewność, brak odwagi wywoływały stres. On z kolei wywoływał szereg medycznych objawów świadczących o tym, że to moje drobne ciało jest chore. Koło się zamykało.
Był czas, że regularnie „kłuło” mnie serce. Nie mogłam wtedy złapać oddechu, drętwiała mi ręka, miałam ataki paniki, ciekły mi łzy. Kardiolog, ekg, diagnoza. „Ma Pani nerwowe serce, nie może się Pani tak denerwować”. Wychodziłam z gabinetu i totalnie nie wiedziałam co mam zrobić ze swoim życiem. Wiedziałam, że to wszystko jest dlatego, że czuje za mocno. Złość, strach, smutek… Te wszystkie emocje były u mnie na 200%.
Słaba wiara w siebie pozwalała mi wątpić w niejedną przyjaźń, deklarację miłości czy komplementy. Jak reagujecie na nie? Bo ja natychmiastowym zaprzeczeniem. Nie wiem skąd wzięło się w mojej głowie to poczucie, że jeśli ktoś chwali moją pracę, mówi, że jestem piękna, mądra lub w czymś dobra to na pewno kłamie. W dzieciństwie byłam otoczona miłością, nie spotkało mnie nic traumatycznego, a mimo to, nie umiałam uwierzyć w to, że jestem pełnowartościową, wyjątkową i mogącą osiągnąć wszystko osobą.
Nie jestem w stanie oszacować jak wiele do tej pory przez to straciłam. Nawet nie chcę. Nie będę się tym zadręczać. Było, minęło. Wzrok kieruję na teraz i na przyszłość. Od długiego już czasu nad sobą pracuję. Ekspresowo wypędzam z głowy czarne chmury, doceniam małe rzeczy, cieszę się z tego gdzie jestem i co mam, ale też wyostrzam zmysły na to co mnie czeka. Bo w końcu uwierzyłam, że czeka mnie coś pięknego. Bo jestem tego warta. Bo na to zasługuję.
BO JESTEM WYSTARCZAJĄCA (I TY TEŻ)
Korzystam z pomocy specjalistów i osób, które mają już za sobą etap, który ja teraz przeżywam. Wszystkie zgodnie powtarzają, że złapią mnie za rękę i pomogą przez to przejść, ale jeśli ja się na to nie otworzę to one same nic nie zdziałają.
Dlatego wciąż toczę swoją wewnętrzną walkę i przyznaję, że idzie mi coraz lepiej. Wiem, już które elementy siebie muszę uzdrowić. Widzę natychmiastowe rezultaty, kiedy otworzę głowę, a to motywuje jak nic innego! A od czasu do czasu zdarza mi się spojrzeć w lustro i stwierdzić, że naprawdę świetnie wyglądam.
Po co Wam to wszystko napisałam? Po to, żebyście nie popełniały mojego błędu. Żebyście nigdy w siebie nie wątpiły. Nie pozwoliły wmówić sobie, że wielkość nosa czy biustu definiuje Waszą wartość. Żebyście pamiętały, że to normalne być w czymś do kitu. Bo w czymś innym możecie być najlepsze. Nie potrzebujecie nikogo, kto będzie Wam mówił, że jesteście fajne. Bo jesteście. Ze zmarszczkami, rozstępami, kilkoma kilogramami więcej, bez wyuczonego zawodu i konta oszczędnościowego.
A jeśli jesteście w miejscu, w którym ja byłam ledwie chwilę temu to pamiętajcie – możecie to zmienić. ZAWSZE. Nie bójcie się prosić o pomoc i przyznawać do słabości. Bo to właśnie one sprawiają, że jesteście (jesteśmy :)) silniejsze.
I jeszcze jedno, WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. Wyświechtane zdanie? Ale prawdziwe. Zawsze patrzcie na tą jasną stronę. Nawet jeśli Wasza głowa podpowiada Wam, że może się nie udać. Albo, gdy ktoś będzie Wam źle życzył. Nie skupiajcie się na tym. Nie traćcie na to czasu. Całą uwagę skierujcie na to, że nawet jeśli się potkniecie, albo jeśli kogoś z Waszego życia będziecie musiały wykreślić to wyjdzie Wam to na dobre. Odbierzcie kolejną lekcję od życia i czerpcie z niego tylko to co dobre, a o tym co złe szybko zapominajcie.
Trzymam za Was kciuki!
Alicja Janik dla www.barbra-belt.pl