Są takie miejsca na ziemi, które swobodnie można dopisać do listy ,,Gdzie leży raj”. Mam taką radosną przypadłość, że jeżeli coś sobie wymyślę, to to realizuję, bez zbędnego poszukiwania problemów / trudności. Pomysł – plan – staranie – realizacja. Tak oto moja szanowna noga stanęła ponownie na Lazurowym Wybrzeżu, które chociaż już kiedyś przeze mnie odkryte pozostawiło sporo miejsc przez oko me niewidzianych. Toż to niedopatrzenie, które należało naprawić, tym bardziej, że moim planem na najbliższe całe życie jest spenetrowanie Francji od A do Z. Poszło.
Wybrałam opcję SAMOTNEJ PODRÓŻY – niektórzy łapali się za głowę, mama spisywała wszystkie dane mojej podróży, a ja zachwycona ruszyłam w świat. Lot miałam z Modlina do Marsylii. Lotnisko numer 1 słusznie sugeruje tanie linie, które jednocześnie kocham i nienawidzę. Cieszę się w momencie kupowania taniego biletu. Płaczę, kiedy mierzą i ważą mój bagaż podręczny, nie wywołują jak się człowiek lekko spóźnia, tylko zamykają bramkę, a także dają ograniczone pole machania nogami pod fotelem. No ale w ostatecznym rozrachunku dowozi mnie maszyna tam gdzie chcę być, przy kwocie radosnej – in plus.
Polecam nabywanie lotów do Marsylii, ponieważ z tego miejsca odchodzą pociągi na całe Lazurowe oraz Prowansję – wszystko jest w zasięgu 20-40 minut pociągiem, co daje olbrzymie pole do spektakularnego i różnorodnego spędzania czasu. Tak oto moim pierwszym celem było Cassis. Jest takie francuskie powiedzenie ,,Kto widział Paryż, a nie widział Cassis ten nie widział jeszcze nic”. I mimo dużej L’AMOUR dla Paryża, tu się zgadzam. Wybrzeża dookoła Cassis – tak zwane Les Calanques – to kompletny raj na ziemi. Ale o tym zaraz. W Marsylii, którą jak wiecie zwiedziłam już za czasów studiów we Francji Szybka Marsylia 2011, wzięłam pociąg, by wysiąść na miniaturowym dworcu w środku niczego. Przyznam, że byłam lekko zagubiona, bo musiałam dostać się do centrum miasta, a byłam na otrym, choć uroczym odludziu. W końcu pojawił się jakiś autobus, który zawiózł mnie do cywilizacji. A jak tak mnie wiózł, to moja szczęka opadała coraz niżej i niżej, bo nawet w najodważniejszych wyobrażeniach nie sądziłam, że kompletnie spontanicznie wybrałam TAKIE MIEJSCE. Nie do końca wiem jak słowami miałabym to opisać, dlatego tym razem wrzucam sporo zdjęć. Było po prostu pięknie, czarująco, egzotycznie i porywająco. Kiedy dotarłam do wybranego hotelu też było raczej miło, bo okazał się fenomenalnie usytuowany, rozpieszczając mnie widokiem jeszcze solidniejszym. Katharsis ostateczne.
Samo miasteczko tego dnia było dość leniwe, choć wciąż gwarne. Małe ciasne uliczki, z malutkimi knajpkami przy każdej z nich. Głównym elementem miasteczka jest port, w którym oczekują dość zajebiste jachty. Zaraz obok jest plaża, a na wzgórzu zamek, robiący silne wrażenie. Pięknie. Czas spędziłam obwąchując okolicę, czytając przewodniki na plaży (i analizując mapy które kocham <3), jedząc pyszne rzeczy w towarzystwie wina i gadając to tu to tam w swoim ukochanym języku. Czy można lepiej? No nie wiem.
Przytrafił mi się również rejs i to była sprawa ostatecznie piękna. Wspomniane wcześniej Les Calanques to coś tak zachwycającego, że człowiek ogólnie widzi, dotyka, ale nie wierzy. Skaliste wybrzeża, które w zatokach chowają malutkie przystanie, do których wpływają sobie jachty, żeby w kompletnie odosobnionej atmosferze zafundować doskonały dzień tym, którzy mają szczęście być na pokładzie. Mikroskopijne plaże w towarzystwie kompletnie lazurowej wody. Jakieś totalne szaleństwo, którego do dzisiaj nie ogarnęłam. Po tym fenomenalnym doświadczeniu i 2 dniach spędzonych w Cassis ruszylam dalej. Tym razem do Aix-en-Provance, gdzie czekało na mnie nie tylko miasto, ale kompletnie nowa historia. Fenomenalna historia, która nazywa się Couchsurfing… ale o tym obficie w kolejnym wpisie :)
Praktyczne porady:
- Jeżeli jedziecie większą grupą warto na lotnisko jechać po prostu samochodem – główny parking w Modlinie jest bardzo tani w porównaniu do klasycznych cen na lotniskach (na kilka osób, przy postoju na parę dni wyjdzie po dosłownie kilka-kilkanaście złotych). Parkujecie elegancko pod wejściem na terminal i nie martwicie się taszczeniem toreb, pociągami i autobusami, które z kolei są dość drogie jak na polskie warunki (chyba 30 zł w jedną stronę)
- Jak wspominałam lot do Marsylii jest strzałem w 10 – wszędzie blisko. Bierzecie z lotniska Shuffle Bus, który za 8 euro zabiera Was na dworzec St Charles w centrum Marsylii. Tam robicie sobie piękną foteczkę (fenomenalny widok) i omijacie wszystkich podejrzanych typów, bo akurat na dworcu bywają mocno niebezpieczni i mało przyjemni. Bierzecie pociąg w dowolnym kierunku – cena do Cassis czy Aix to około 10 euro. Na dworcu szukacie telewizorków, które dopiero w ostatniej chwili informują na który peron wjedzie Wasz pociąg. We Francji oznaczane są literkami, a nie numerkami.
- Wbrew pozorom w nadmorskich miejscowościach wcale nie jest aż tak drogo. Można bardzo dobrze zjeść za europejską cenę – czyli dla nas wciąż nie tanio (dzięki kochana złotówko), ale jednak ceny mimo magicznej nazwy LAZUROWE WYBRZEŻE nie lecą w kosmos, jeżeli spędzi się chwile na szukaniu odpowiedniego miejsca.
- Godzinny rejs po Les Calanques od 16 euro – koniecznie, ale to koniecznie trzeba zaliczyć !!!
- Cassis można spokojnie zobaczyć w jeden dzień, dlatego jeżeli noclegi okazałyby się za drogie (np. w sezonie) zawsze można dojechać z Marsylii, bo podróż trwa około 25 minut pociągiem. Ja wybrałam jednak szybką opcję udającą ekspresowe “wczasy” – jeden nadmorski nocleg, leżakowanie, plażing, opalanie i lenistwem.
- autobus z dworca do centrum Cassis i na odwrót 80 eurocentow.
- Jeżeli w danym mieście / miejscowości macie JAKIEKOLWIEK pytania, zawsze znajdziecie tam Office de Tourisme – w całej Francji są świetnie przygotowane, doskonale doinformowane, odpowiadają na nawet najgłupsze pytania i wyposażają w odpowiednie mapy, foldery itp. Nawet nocleg znajdą :) nie da się zgubić.
POLECAM !!! W razie pytań chętnie pomogę jak dotrzeć i znaleźć się w raju. A na zachętę obszerne foto-story. Aix-en-Provance w kolejnej odsłonie.
Poprzednie podróże po Lazurowym, z czasów studenckich znajdziecie tu:
4 comments
podziwiam za to, że wybrałaś się w taką podróż zupełnie sama, ja koniecznie potrzebowałabym kogoś kto wysłuchiwałby moich ‘ochów i achów’ ;)
też myślałam, że będzie dziwnie, ale przyznam, że było doskonale. Głównie dlatego, że moja stadna natura i tak przyciągała ludzi, więc nie byłam aż tak sama :) a ohy i ahy były i tak :D
Cudne zdjęcia!
Basia, a myślisz, że nie znając francuskiego można się na taki trip samotny porwać tamże?
I mam jeszcze może trochę niedyskretne pytanie: jak długo tam byłaś i ile taka podróż Cię kosztowała? Jestem bardzo ciekawa, bo dotychczas podróżowałam przynajmniej z jedną osobą, więc chociażby koszt noclegu czy wynajęcia auta rozkładał się po połowie.
Trochę się obawiam takich pytań, bo ludzie dziwnie na nie reagują, ale absolutnie moim celem nie jest zaglądanie nikomu do kieszeni, bo w sumie średnio mnie te czyjeś kieszenie obchodzą ;)
Pozdrawiam!
Ewa spokojnie mozna. W takich miejscowosciach bez problemu ogarniesz sie po ang :)
W Aix mieszka moja kuzynka :) Fajna miejscówka.