Amsterdam – miasto, która ustaliło własne reguły gry. Tu wszystko stanęło na głowie i świetnie utrzymuje równowagę w tej pozycji. Do pracy płynie się łódką, mieszka się na wodzie, przedmioty wnosi się się do domu oknem, jointy sprzedają w okienku jak u nas frytki, a sex można sobie po prostu… wziąć. Ale czy to wszystko powoduje, że to miasto jest wynaturzone, pozbawione zasad, dziwne czy niemoralne? O dziwo… WCALE. Oto moje złote rady jak to dzikie miasto okiełznać i dobrze spenetrować. Niech będzie to mój mały Przewodnik Nieturystyczny.
Jeżdżąc po świecie mam jedną zasadę – nie jestem turystką, która zwiedza, tylko obywatelką świata, która zawsze żyje rytmem miasta i jego mieszkańców. Przylatując do Amsterdamu na długi weekend nie brałam pod uwagę, że trafię na zupełnie inną planetę, w związku z tym musiałam dołączyć do życia kosmitów na planecie, która w Amsterdamie nosi nazwę WOLNOŚĆ.
W skrócie – bo chcę Was zachęcić i pomóc w planowaniu, a nie opowiadać o mieście wszystko co chcecie przecież kiedyś zobaczyć sami.
WODA.
Amsterdam to miasto wody. Wiedziałam to już wcześniej, ale nie sądziłam, że to woda dyktuje zasady jakimi rządzi się całe życie w tym miejscu. Najbardziej ujęły mnie łódki jako miejsce pikniku / organizacji urodzin / randki czy imprezy. Tutaj prawie każdy ma swoją łódź zaparkowaną przed kamienicą, którą w tygodniu płynie do pracy, a w niedziele wypływa na relax – do tego stopnia, że czasami na kanałach tworzą się korki. Ja i moje cudowne przyjaciółki trafiłyśmy zupełnie spontanicznie na jedną z takich lódek – niebo, woda i Instagram nam świadkami, że była to dobra dyskoteka na pełnym morzu. Jeżeli chcecie zobaczyć w ten sposób miasto, można wsiąść na jeden z turystycznych promów, na których atmosfera jest jak w poczekalni do umierania. Można też spróbować złapać łódkę wypełnioną muzyką i uśmiechniętymi ludźmi (na zasadzie łapania stopa, siedząc przy jednym z kanałów). Płacicie po kilka euro, zeskakujecie z brzegu i pozostaje już tylko łapanie wiatru i bitu.
ROWER I AMSTERDAM <3
Tutaj poruszasz się albo łódką albo rowerem. Komunikacja miejska jest dość droga i moim zdaniem biedniej rozwinięta niż ścieżki rowerowe – poza tym tu wszędzie można dotrzeć albo pieszo albo na 2 kółkach, bo Amsterdam nie jest aż tak wielki. Rowery są na tyle uprzywilejowane, że przy KAŻDEJ kolizji rower-samochód, niezależnie kto jest winny – karą obarczony jest kierowca samochodu. Rowerzyści są więc królami na drodze i tak samo królewskie mają trasy. Trzeba trochę się skupić, żeby poznać ten system, ale po chwili staje się bardzo klarowny – ważne, żeby NIE JEŹDZIĆ ŚCIEŻKĄ POD PRĄD i trzymać się prawej strony, żeby inni mogli Cię wyprzedzić – to tyle. Jeżeli chodzi o wypożyczenie roweru to warto zarezerwować sobie wcześniej przez internet, bo może być problem z ich zdobyciem. Zawsze ozywiście można dostać brzydkie, drogie i niesprawne rowery – tego nie chcemy :D Polecam rezerwacje tutaj – będą najtańsze, a jednocześnie sprawne i przyzwoite.
SEX I NARKOTYK.
Czerwona dzielnica z brzydkimi prostytutkami stojącymi w oknach jest interesująca, ale niestety OBLEŚNA. Nie jest to nic seksownego, ale niektórzy o zgrozo korzystają z tej ,,przyjemności”. Mimo tak silnej otwartości na sex nie widać na ulicach i w klubach demoralizacji do szpiku kości (znacznie więcej widziałam takich scenek w Berlinie :P). Podobnie jest z marihuaną. Dostępna jest na pstyrknięcie palca – Coffee Shopy są na każdym rogu (najciekawsze wizualnie i najbardziej oblegane przez lokalną społeczność są te w dzielnicy Jordaan), możesz w nich jeść, palić lub wziąć na wynos kupując narkotyk w okienku jak u nas zapałki. Ale czy to wszystko powoduje, że miasto jest bzykającą się, naćpaną, niemoralną masą ludzką? No nie. Okazuje się, że jak coś zakazanego przestaje być zakazane to ludzie konsumują to zupełnie normalnie – bez przegięć i zbędnej podniety. Turyści natomiast podnietę czują – lizaczki marihuanowe czy peniski czekoladowe schodzą jak woda. Nie nabyłam.
HEDONIZM. GDZIE IMPREZOWAĆ I JEŚĆ W AMSTERDAMIE?
To miasto płonie, a opcji jest bardzo wiele. W epicentrum turystyczno-imprezowym (w okolicach sali koncertowej Melkweg) jest masa miejsc, które są skondensowane i często złe. Ale zawsze w takich przepoconych okolicach znajdzie się perełka. Polecam De Soos zaaranżowany w dawnym teatrze. Dobry balans między miejscem bez spiny z dobrym stylem, ale jednak takim gdzie można mocno pohasać, a nie tylko zachowawczo dygać nóżką. Z klimatów zupełnie lokalnych oddalonych od turystyki, gdzie spotkasz tylko lokalesów – świetnym rozwiązaniem jest Hannekesboom, gdzie najlepiej dopłynąć łodzią lub dojechać rowerem – wieczorny chill przy piwku i muzyce w plenerze – idealnie. Z polecania lokalnej society jest też klub Shelter. Wszędzie będzie pięknie, intensywnie i do rana.
Miejsc, żeby dobrze zjeść jest masa i można im ufać, bo w Holandii serwuje się tylko jakościowe produkty. Żadna restauracja czy kawiarnia, w której jadłyśmy nas nie rozczarowała. Co prawda nie próbowałam hot dogów w punktach turystycznych stąd może to moje wielkie zadowolenie :P Chociaż tradycyjne kanapki śledziowe ze street foodu podobno były świetne, tak samo jak moje naleśniki, które upolowałam też w zwykłej budce. Dodatkowo super markety to skarbnica przepysznych, wartościowych produktów gotowych na piknik w plenerze. Reasumując – jedzenie i imprezy poziom PREMIUM.
ŻYCIE. GDZIE MIESZKAĆ W AMSTERDAMIE?
Podróżując zawsze mieszkam w czyimś mieszkaniu – tylko po to, żeby liznąc prawdy o mieście. Dlatego zawsze korzystam z Couchsurfingu lub Airbnb trafiając do mieszkań, które są perełkami, sprawdzając jak żyją lokalesi i otaczając się prawdziwymi sąsiadami. Uwielbiam. Wiecie jak bardzo byłam zdziwona, że mieszkanie, które wynajęłyśmy znajduje się na ostatnim piętrze bardzo wąskiej kamienicy, na które musisz dostać się baaardzo ciasnymi kręconymi schodkami – i tak wyglądają WSZYSTKIE budynki?!? Prawie umarłam wnosząc bagaże i zastanawiałam się JAK ŻYĆ w takim miejscu. Okazuje się, że wszystko wnoszą uwaga OKNEM. Każda, kamienica ma przy dachu specjalny hak, na którym wieszana jest lina i tak oto wciąga się walizki, kanapy, lodówki, a pewnie nawet większe zakupy. Kosmos. (Przykład takiego wąskiego budynku i haków przy dachu – na ostatnim zdjęciu z tej tury) Najfajniej jest ulokować się w okolicach dzielnicy Jordaan – tutaj miasto jest u stóp, otaczasz się lokalna społecznością i masz na wyciągnięcie ręki masę uroczych miejsc, które nie są zawalone tabunami turystów jak okolice głównych atrakcji turystycznych.
CZŁOWIEK.
Bez człowieka nawet najpiękniejsze miejsce stałoby się dziurą w ziemi. Oprócz cudownego towarzystwa moich przyjaciółek, byli też miejscowi ludzie, którzy są fenomenalni. Bardzo serdeczna, otwarta i nowoczesna nacja, która w żaden sposób nie ma ściśniętego tyłka. Nie wiem czy to ten luźny dostęp do seksu i narkotyków tak ich relaksuje, czy wpływ boskiego, płynącego Amsterdamu, ale ludzie są totalnie świetni.
Jak złożę sobie w całość piękne miejsca, które odwiedziłam, dziwne rzeczy, które zrobiłam i ludzi, z którymi spędziłam czas mogę śmiało powiedzieć, że Amsterdam dodaję do czołówki faworytów na światowej liście. To jest miasto, w którego żyłach płynie radość i niezależność, ludzie łapią wiatr we włosy w każdym możliwym momencie, a dostęp do technologii, sztuki, inspirujących miejsc jest tak rozwinięty, że pozostaje tylko marzyć, żeby życie w Polsce szło w takim właśnie kierunku. Kierunku uśmiechniętych twarzy, serdeczności, możliwości i WOLNOŚĆI.
Amsterdam, wrócę ;)
1 comment
OH MY GOD I LOVE AMSTERDAM!!!!!!!!!