Pisałam ten post leżąc nad basenem. Idealnie prawda? Prawie. Gdyby nie fakt, że był to pierwszy moment, w którym miałam szansę USIĄŚĆ i się zrelaksować – chwilę potem miałam już lot do Polski. Przez 5 dni ja i moja ekipa nie mieliśmy nawet czasu, żeby… zjeść obiad. Żyliśmy w biegu i o kanapkach. Gdzie te wieczorne koktajle na plaży, gdzie liczne seanse światowego kina, gdzie te ekskluzywne wywiady z Georgem Clooneyem na tle palm? Prawda o Cannes jest taka: położone jest w raju, ale to co dzieje się na miejscu to urocze, pociągające ale jednak PIEKŁO.
Wszyscy dziennikarze zgodnie mówią jedno: Cannes to orka. Pierwszy kontakt z tym festiwalem to jakiś gigantyczny szok i prawdziwy chrzest bojowy. To na jakie wyżyny logistyki trzeba się wzbić, żeby nagrać COKOLWIEK jest aż zabawne. A jak bardzo zdziwiłam się, że posiadanie akredytacji właściwie niczego nie gwarantuje i o wszystko trzeba codziennie wystać swoje w kolejkach (czasem bez skutku) czy składać (często odrzucane) wnioski o wejście na dywan. To jest prawdziwa walka o przetrwanie z milionem reguł, których Francuzi zapomnieli spisać i przekazywane są z ust to ust, z pokoiku do pokoiku, z listy do listy, z jednego końca miasta na drugi… I tak w kółko. A wywiadu? Bije się o nie MAILOWO (czyli urok osobisty nie pomoże :P) wiele miesięcy przed festiwalem kilka tysięcy dziennikarzy, a przyznawane są na przykład… 1 redakcji, a potem nawet ten jeden wywiad potrafią odwołać w ostatniej chwili. A jeżeli chcesz mieć pewność wywiadu płacisz uwaga OD KILKU TYSIĘCY EURO za rozmowę z gwiazdą konkretnego filmu, co było dla mnie prawdziwym szokiem. Czyli jeżeli nie masz zapłacone lub wybłagane wiele miesiecy wcześniej, to osiągnięcie celu jakim jest zrealizowanie materiałów jest jakimś kosmicznym Olimpem. Dlatego, żeby wrócić z Cannes z materiałami trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte NON STOP, a pod koniec dnia nie myśli się o drinku na piachu tylko o łóżku, bo o świcie znowu trzeba wstać… żeby stanąć w kolejkach :D
Sama jestem w szoku, że udało nam się zarejestrować aż tyle topowych twarzy światowego show biznesu w tylu festiwalowych sytuacjach i historiach. Ba! przeleciałam się nawet helikopterem nad Lazurowym Wybrzeżem (Tak, UBER wymyslil latającą taksówkę #UBERcopter). Myślę, że nasze materiały realizowane dla Wirtualnej Polski pokażą trochę kulis tego festiwalu – na bieżąco będę je Wam podrzucać :)
Jest ciężko, ale są też dobre strony pojechania na Festiwal własnie jako dziennikarz – do pracy. Co jest pięknego w posiadaniu plakietki ,,Press”? Po wystaniu swojego w gigantycznych kolejkach (czasem bez efektu), dziennikarz ma dostęp do 2 bezcennych rzeczy: projekcji wszystkich festiwalowych filmów oraz do topowych gwiazd na wyciągnięcie ręki – na konferencjach. Może nie da się zadać pytania 1 na 1 ale ale możesz przybić piątkę Stevenowi Spielbergowi. Gdybym była zbieraczem selfie to pewnie trochę bym ich przywiozła, ale wolałam nagrywać telefonem materiał do reportaży – zboczenie zawodowe :P I chociaż gwiazdy to zwykli ludzie i nie podniecają mnie twory w stylu Kylie Jenner, to jeżeli spotykasz gigantyczne legendy kina, które podziwiasz od lat, to ciężko nie czuć ekscytacji. Właśnie za to można składać pokłony temu małemu kawałkowi plastiku.
A jak to jest z perspektywy widza? Wierzcie lub nie, żeby zobaczyć w Cannes KOGOKOLWIEK ZNANEGO wiele dni przed festiwalem ludzie przykuwają w kluczowych miejscach ŁAŃCUCHAMI krzesła i drabiny, żeby stać w JEDYNYM miejscu, w którym jest szansa kogoś zobaczyć. I opłacało się bo jak Ryan Gosling podszedł przytulać się do ludzi, to aż sama pożałowałam, że jestem przy czerwonym dywanie, a nie w tłumie z osobistą drabiną. Poza tym jeżeli nie jesteś doskonale poinformowany gdzie w danym momencie ktoś podjedzie, to nie ma właściwie szans zobaczyć kogokolwiek, bo gwiazdy poruszają się tylko samochodami z czarnymi szybami, przez które nawet ich nie zobaczysz. Gwiazdy nie chodzą po ulicach, nie siedzą w kafeteriach, nie jedzą obiadów na otwartej plaży. Dlatego 95% przyjeżdżających wyjeżdża z kwitkiem widząc gwiazdę jedynie na telebimie, jeżeli ta jest akurat na czerwonym dywanie. Wejście na seanse dla zwykłego zjadacza chleba to wieczne błaganie na ulicy o zaproszenie. Żeby się wyróżnić i przyciągnąć ,,darczyńce” ludzie śpiewają piosenki, a jeden mężczyzna przebrał się nawet za… konia.
Ale poza tą całą dzikością, tłumami i walką o przetrwanie jest jeszcze MAGIA. Niezaprzeczalnie kosmiczna atmosfera tego festiwalu z doskonałym kinem i pasją ludzi, którzy tam przyjechali. Tutaj nikt nie trafia ,,na chłodno” tu ludzie PRAGNĄ. Pragną wejściówki na pokaz, pragną cudownego kina, pragną gwiazd, a także splendoru, luksusu, blasku fleszy. Tę pasję czuć w powietrzu. I chociaż jest strasznie ciężko dla każdego, kto decyduje się na przyjazd, to energia, która rządzi tym tłumem powoduje, że chce się tu być. Seanse filmowe są czymś niesamowitym. Kiedy cała OLBRZYMIA sala wypełniona paroma tysiącami dziennikarzy krzyczy klasyczny okrzyk festiwalowy – wtedy czujesz, że to jest wielkie kinowe wydarzenie, które nie powstało z próżności tych, którzy bujają się w sukniach z trenem, a jednak z PASJI DO CUDOWNEGO KINA.
Przyznam, że te 5 dni tego mojego ,,chrztu” w Cannes mogłabym spokojnie wydłużyć do całych 2 tygodni. Dałabym się pokroić za to, żeby jeszcze tu zostać i bez żadnej spinki od rana do nocy siedzieć na seansach i chłonąć Lazurowe Wybrzeże.
Kiedy 5 lat temu wyjeżdżałam stąd po studiach we Francji wiedziałam, że Festiwal w Cannes jest jednym z moich marzeń. Zostało spełnione. Ale już wiem, że teraz będzie na mojej liście marzeń… co roku :)
1 comment
genialny tekst, i pełen profesjonalizm! :)