Nie wiem czy zwariowałam i oszalałam. Chyba ostatnim razem podobało mi się bardziej – teraz czułam się nieco bardziej jak na TARGACH niż na tygodniu mody. Z czego to wynikało? W sumie ciężko to sprecyzować, ale chyba przyczyniły się do tego wnętrza, w których całość się odbywała. Industrialne – to rozumiem, ale jakoś w poprzednich edycjach można było to ogarnąć nieco bardziej klimatycznie – teraz było zimno, surowo i powiało targami budowlanymi. Może to moje subiektywne odczucie, ale mogę? mogę :D Brakowało mi też trochę fajnie ubranych ludzi – w oczy rzucali się kolorowi dziwacy, przebrani niczym na halloween, a trochę brakowało osób z prawdziwym polotem modowym – których z kolei było sporo w poprzednich edycjach.
Tak czy tak nie ulega wątpliwości, że jest to wciąż największe i najlepiej zorganizowane wydarzenie w świecie polskiej mody i pewnie jeszcze przez trochę nim pozostanie. Bo jedyna alternatywa, czyli Warsaw Fashion Weekend to dramat, a Warsaw Fashion Street, choć zorganizowane z rozmachem, jednak nie zasysa modowego świata w takim stopniu jak FW.
Ale ogólnie spędziłam ciekawy weekend nie bez przygód. Największą z nich był niewątpliwie powrót – nagłówki na wszystkich portalach krzyczały ,,najtrudniejsza noc tej zimy dla kierowców” ,,lodowica na drodze – krytyczne warunki”. A Barbara tymczasem podjęła decyzje o powrocie na letnich oponach. Jeee bardzo mądrze. Na szczęście okazało się, że autostrada Uć-Waw była w bardzo przyzwoitym stanie i 60 km/h było prędkością bezpieczną. Ale stresu przy wyjeździe z Łodzi BYŁO DUŻO bo tam zima zaskoczyła drogowców i wystraszyła mnie.
Natomiast sam pobyt na FW przyniósł tradycyjne, kojące spotkanie ze znajomymi, z którymi latami spotykałam się ,,na wybiegu”. Teraz już tylko tak mogę ich widywać, bo skończyły się wspólne prace wyjazdowe. Trochę szkoda. W każdym razie nadrabianie zaległości towarzyskich było niewątpliwie prze fantastyczne i najlepsze w tym całym wyjeździe.
Podoba mi się, że podczas tego wydarzenia Łódź faktycznie tętni, bucha i emanuje energią – wszędzie dzieje się COŚ i cieszy oko, ucho, zmysły – fajnie. Głównym punktem nie jest pogoń za celebrytami, tylko wspólne flow, łączące spore grono ludzi. Co prawda kult przedmiotów, w którym to kierunku idzie moda, jednocześnie odchodząc od sztuki – raczej mnie nie jara. Ale mimo wszystko tworzy atmosferę ciekawa, spójną i to czuć w Łodzi.
W co się ubrałam na FW?? :D Taki żarcik – wiadomo, że po swojemu i nie będę o tym pisać. Chociaż z jednego z wywiadów dowiedziałam się, że blogerki – ale te modowe – planują stroje dogłębnie, nawet je rozrysowując, a następnie rywalizując w tym zakresie między sobą. Podziwiam pasję lecz nie mam podobnej.
A tu zobaczycie jak kamerą mą widziany był Fashion Week
No to co? Do następnego.
9 comments
jaram się fotą – ma klimat :D
Ja tez!!
Groszki-Love
Groszki zdecydowanie dają radę. Więc czemu zazwyczaj nie noszę? :D
byłam i popieram – nie było klimatu.
A ja uważam, że było nieźle – przynajmniej u Ciebie tak to wyglądało :P Trzeba cieszyć się, że w ogóle mamy jakiś Fashion Week :D
bardzo
bosko
!!!